Atak podaży z końcówki wtorkowej sesji i jedynie symboliczny wzrost indeksu WIG20 sprawił, że przed środowymi notowaniami pojawiło się wiele znaków zapytania. Czy inwestorzy na dobre stracili zapał do kupna akcji, czy to tylko chwilowa słabość rynku? Pierwsze fragmenty środowej sesji pozwalały wierzyć, że bardziej prawdopodobny jest ten drugi scenariusz. Inwestorzy mieli jednak w pamięci to, co działo się na rynku dzień wcześniej, kiedy WIG20 również zaczynał sesję z wysokiego C. Nieufność do ruchu zapoczątkowanego na początku dnia utrzymywała się stosunkowo długo. Co prawda WIG20 rósł w połowie dnia około 0,6 proc., jednak i tak kluczowa miała okazać się druga część sesji. I faktycznie tak się stało.

Pierwszy sygnał do bardziej zdecydowanych ruchów dały kontrakty na amerykańskie indeksy, które przed otwarciem rynku kasowego świeciły na zielono. Zostało to dostrzeżone przez inwestorów w Warszawie, gdzie WIG20 zaczął zyskiwać ponad 1 proc. Kiedy handel na Wall Street ruszył na dobre i okazało się, że nastroje z rynku terminowego przełożyły się także na rynek kasowy, w Warszawie zapanowała mała euforia. Akcje znów zaczęły rozchodzić się jak świeże bułeczki, a WIG20 zyskiwał nawet 1,7 proc. Końcówki notowań nic nie było już w stanie popsuć. Ostatecznie indeks 20 największych firm naszego parkietu zyskał niecałe 1,7 proc. Po tym wzroście wydaje się, że na dobre oddalił się on już od poziomu 2200 pkt, którego przełamaniem straszyła niedawno część analityków. Układ sił podczas środowej sesji pozwala wierzyć, że bardziej prawdopodobny wydaje się teraz atak na 2300 pkt. WIG20 w środę nie tylko pokazał, że ma chrapkę na zdobycie kolejnego psychologicznego poziomu, ale znów błysnął na tle innych europejskich rynków. Równie solidnego wzrostu nie zaliczył żaden inny wskaźnik. W Niemczech i Francji główne indeksy były na nieznacznych plusach.