Wczoraj po raz pierwszy kandydat prezydenta Baracka Obamy na sekretarza skarbu USA wystąpił publicznie przed Komisją Finansów amerykańskiego Senatu. Jest jednak problem z tą kandydaturą. Na drodze na to stanowisko stoi bowiem... niezapłacony podatek.
Kandydat na szefa skarbu domaga się zdecydowanych działań w walce z kryzysem. – W kryzysie tej wielkości najbardziej rozważnym kursem jest ten wykonany z pełną mocą – stwierdził w odczytanym przemówieniu. Geithner, który jest dziś prezesem rządowego Bank of New York, opowiedział się też za agresywnymi działaniami w celu rozwiązania kryzysu mieszkaniowego tak, by „znów uruchomić strumień kredytowy”. Nie podał jednak żadnych konkretów.
Geithner tłumaczył się również przed amerykańskimi senatorami z zaległości wobec fiskusa. Stwierdził, że był „lekkomyślny”, nie płacąc 34 tysięcy dolarów podatków, co miało miejsce w tej dekadzie (chodzi o podatek na państwowy system opieki społecznej i zdrowotnej od wynagrodzeń otrzymywanych od Międzynarodowego Funduszu Walutowego). Przeprosił za to, co zrobił, i stwierdził, że były to działania „niezamierzone”. Max Baucus, przewodniczący komisji przesłuchującej kandydata, uważa to za „rozczarowujący błąd”, który jednak nie powinien przeszkodzić Geithnerowi w piastowaniu wysokiego stanowiska w nowej administracji.
Jednak amerykańscy inwestorzy nie byli już tacy pewni. W trakcie wystąpienia Geithnera w Senacie spadły główne indeksy amerykańskiej giełdy. Wątpliwości dotyczą tego, czy faktycznie zdobędzie on nominację. – Jeżeli Geithner nie zdobędzie akceptacji, na rynku będzie duża wyprzedaż – mówi Reutersowi Tom Sowanick, szef ds. inwestycji funduszu Clearbrook Financial LLC.
[ramka][b]Roman Rewald, przewodniczący Amerykańskiej Izby Handlowej w Polsce[/b]