Bohaterem, który z fikcyjnego bytowania na kartach powieści i opowiadań sir Arthura Conana Doyle’a wtargnął w codzienne życie nie tylko brytyjskiego społeczeństwa. Do domu nr 221 b przy londyńskiej Baker Street, gdzie pisarz usytuował jego mieszkanie, ciągle nadchodzą listy od fanów.
Kino wcześnie sięgnęło po tę legendarną postać. Wraz z upływem lat Sherlock Holmes stał się formą o pewnych charakterystycznych kształtach, którą wypełniano dowolnymi treściami, po walkę ze szpiegami Hitlera włącznie. Twórcy najnowszej wersji przygód sławnego detektywa nie musieli się więc w niczym ograniczać. Zrealizowali pastisz, w którym bez ceremonii zmieszali takie gatunki jak thriller, fantasy, kino przygodowe, kryminalne i komedię.
Ten Holmes w niczym nie przypomina dżentelmena. To raczej nieprzywiązujący wagi do dobrych manier, wyglądu i ubioru sympatyczny łajdak balansujący na granicy kontrolowanego obłędu. Jest specjalistą od przebieranek i dziwacznych eksperymentów (zwłaszcza na własnym psie) i częściej używa pięści niż intelektu, choć to nie znaczy, że go nie posiada. Ma go nawet w nadmiarze, ale zachowuje na szczególne okazje.
Świetnie obsadzony w tej roli brawurowy Robert Downey Jr gra na pograniczu szarży, ale robi to naturalnie i z wdziękiem. Bawi się świetnie swoim bohaterem, a my razem z nim. Jego słowne potyczki z doktorem Watsonem (Law) to prawdziwa przyjemność dla uszu.
Watson ma narzeczoną (Reilly) i zamierza się wyprowadzić z dzielonego z Holmesem mieszkania przy Baker Street. Ta sytuacja dołuje detektywa, więc nie waha się poniżyć dziewczyny w oczach przyjaciela. Bez skutku. Tymczasem demoniczny lord Blackwood (Strong) szykuje się do przejęcia władzy nad wiktoriańską Anglią, wykorzystując w tym celu zarówno magię, jak i osiągnięcia nauki. Oczywiście Sherlock zrobi wszystko, by mu w tym przeszkodzić.