Bohaterem „Jak ukraść księżyc” jest Gru. Zuchwały jak Fantomas arcyzłoczyńca otacza się gadżetami bardziej wymyślnymi niż Bond. I ma tylko jeden cel – zostać najsławniejszym przestępcą świata.
Niestety, konkurencja jest spora, a Gru nie może się pochwalić imponującymi osiągnięciami. Co prawda ukradł Statuę Wolności i wieżę Eiffla, ale były to jedynie kopie z Las Vegas. Na dodatek przyćmił go młodszy konkurent, który przywłaszczył sobie jedną z egipskich piramid.
Gru chce się odegrać i ukraść księżyc. Aby to zrobić, potrzebuje tzw. zmniejszacza, a ten akurat jest w posiadaniu rywala. Gru adoptuje więc z sierocińca trzy urocze sierotki. Zamierza wykorzystać dziewczynki do wykradzenia magicznego urządzenia...
Pomysł ze złoczyńcą w roli głównej jest w bajce dla dzieci ryzykowny, ale zapewniam, że „Jak ukraść księżyc” to klasyczne kino familijne, choć z dodatkiem absurdalnego humoru skierowanego do dorosłych. Gru jest w gruncie rzeczy poczciwy. Tyle że zachowuje się jak duże dziecko, któremu mama nie okazała w dzieciństwie ciepła i miłości. Łatwo zgadnąć, że trzy dziewczynki odmienią jego życie.
Dodatkowa gwiazdka za wymyślenie pomocników Gru – przezabawnych żółciutkich Minionków. Na koniec mały minusik. Oglądanie filmu w 3D przypomina wizytę w lunaparku, gdzie ciągle coś podryguje lub skacze. Oczopląsu można dostać!