Zamiast intrygującej opowieści science fiction o moralności, zabawach w Boga i nieuświadomionych uczuciach powstał kiepski horror.
Para genetyków, Clive (Brody) i Elsa (Poley), pracuje nad skonstruowaniem białka, które umożliwi leczenie m.in. chorób Parkinsona i Alzheimera. Eksperyment jest zaawansowany – naukowcom udaje się nawet stworzyć dwie galaretowate istoty świadczące o tym, że generowanie nowych form życia dzięki międzygatunkowym krzyżówkom nie stanowi dla nich przeszkody. Jednak korporacji finansującej badania zależy wyłącznie na natychmiastowych wynikach, chce więc przerwać projekt. Wtedy Elsa i Clive w tajemnicy łączą ludzkie DNA ze zwierzęcym...
Tak powstaje tytułowa istota o korpusie kobiety, głowie kosmity, ogonie skorpiona i nogach strusia. Clive chce ją jak najszybciej uśmiercić, ale Elsa traktuje monstrum niczym własną córkę. Nadaje jej imię Dren i postanawia obserwować rozwój.
Ten scenariusz miał potencjał na miarę „Łowcy androidów”. Ale filozoficzno-moralna refleksja o wchodzeniu człowieka w rolę bezwzględnego demiurga okazuje się sprowadzona do banałów o pomieszaniu dobra i zła. Clive i Elsa gubią się w roli rodziców, a Dren stopniowo staje się potworem w typie monstrum Frankensteina, które – skrzywdzone i odrzucone – zwraca się przeciwko opiekunom.
Nowość w tym schemacie stanowi jedynie wprowadzenie wątków erotyczno-kazirodczych, co wywołuje niezamierzenie komiczny efekt.