Jednak autor nie jest w stanie napisać, czy Jon Chu sprostał mu czy nie, ponieważ polski dystrybutor nie zorganizował pokazu prasowego. W tej sytuacji można się jedynie posiłkować opiniami amerykańskich widzów, którzy widzieli ten obraz na pokazach przedpremierowych, oraz na krytykach zza oceanu.

Przeważa niedosyt. Potencjał tkwiący w rytmicznych, dynamicznych ruchach ludzkiego ciała nie został wykorzystany. Bo gdyby tak było, efekt 3D byłby mocniejszy. Twórcy nie myśleli w jego kategoriach, kręcąc swój obraz. W dodatku skoncentrowali się w całości na wątku związanym z pierwszoplanowymi bohaterami, nie korzystając z „dobrodziejstwa inwentarza” – wielu wprowadzonych postaci drugiego planu, którym nie dano szansy zaistnieć. Wszystkie taneczne sekwencje wygrywane są na jednej wysokiej nucie, co sprawia, że ich doskonałość staje się nużąca i monotonna.

W odbiorze filmu – zanurzeniu się w ekranowy świat nowojorskich ulicznych tancerzy i konkursów, w których dość przewidywalnie stają ze sobą w szranki dwie grupy – przeszkadza intensywny product placement. Aktorom kazano głośno wychwalać pewne konkretne marki, a podczas jednego ze starć w kadrze ciągle znajduje się wielki banner z firmowym logo. To sprawia, że można się poczuć tak jak podczas oglądania telewizyjnej reklamy. Jeśli zatem nie mamy specjalnych oczekiwań, lecz chcemy po prostu obejrzeć wakacyjny film, mamy szansę na rozrywkę.

[i]USA 2010, reż. Jon Chu, wyk. Rick Malambri, Adam G. Sevani, Sharni Vinson[/i]