Rz: Pracował pan jako lobbysta w Stanach Zjednoczonych, a teraz w Europie. Czy widzi pan zasadnicze różnice między pracą tu i tam?
Philippe Blanchard:
W Ameryce podział jest bardzo jasny, ważne jest, czy rządzą demokraci czy republikanie. Większe znaczenie niż w Europie mają pieniądze, z powodu systemu finansowania partii politycznych. W Europie prowadzenie lobbingu musi być bardziej kompleksowe: rozmawia się z Komisją, Parlamentem, przedstawicielami 27 państw, a na koniec trzeba i tak bezpośrednio pojechać do stolic. Przed rozszerzeniem Unii podziały były o wiele bardziej klarowne i można było przewidywać, jakie powstaną koalicje. Przez negocjacje dochodziło się do kompromisu. Teraz jest więcej blokujących mniejszości i z trudem można przewidzieć koalicje. Nawet państwa nadbałtyckie nie stoją razem, co wydaje się z punktu widzenia zachodniej Europy bardzo dziwne.
Za czym lobbują przedsiębiorcy w Brukseli, jakie tematy są teraz dla nich najważniejsze?
Przedsiębiorcy często reagują za późno, narzekają na propozycje legislacyjne i chcą doprowadzić do zmiany przepisów, a to mało efektywne działanie. Dużo ważniejsze jest dbanie o długookresowe interesy: dobry wizerunek, liberalizację i dostęp do nowych rynków. Teraz głośna stała się sprawa chińsko-indyjskiego funduszu inwestycyjnego, który zamierza kupować europejskie firmy. Branża obronna podnosi obawy: czy Chińczycy będą produkowali naszą broń? Czy będzie ona bezpieczna, dokąd zostanie sprzedana? Gdy ma się dobrą pozycję, trzeba jej bronić. Ale też walczyć o nowe możliwości, np. powstało dużo rozgłosu wokół technologii wychwytywania dwutlenku węgla z atmosfery i magazynowania go pod ziemią. Firmy zainteresowane rozwinięciem tej technologii mogą sobie zapewnić wysokie wpływy na wiele lat.