Decyzja amerykańskich polityków zbiegła się z serią nacjonalizacji banków już nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale także poza ich granicami. Złe wieści napłynęły z sektora bankowego Wielkiej Brytanii, krajów Beneluksu i Niemiec. Jasne stało się więc, że spowodują one nerwowe reakcje inwestorów.

W Europie główne indeksy, ciągnięte w dół przede wszystkim przez banki, traciły średnio po 3 – 4 proc. Indeks sektora bankowego spadł natomiast o ponad 6 proc. W przypadku kilku banków dzienne straty miały dwucyfrowy wymiar. Notowania rywala Fortisu, belgijskiej Dexii, spadły o blisko 30 proc., niemiecki Commerzbank (właściciel polskiego BRE Banku) stracił na wartości prawie 20 proc. O kilkanaście procent przeceniono też papiery irlandzkiego AIB, który w Polsce jest właścicielem BZ WBK. Z powodu mocnej przeceny zawieszono notowania akcjami UniCredit (właściciel Pekao) na giełdzie w Mediolanie.

Od szczytu kilkuletniej hossy, podczas której indeksy wspięły się latem ubiegłego roku, rynki akcji przeżywają ciągłą nerwowość przeplataną okresami euforii. Londyński wskaźnik FTSE-100 od lipca 2007 r. stracił ponad 26 proc. Znacznie gorzej bessa traktuje jednak rynki krajów wschodzących. Indeks największych polskich firm giełdowych stracił w tym czasie na wartości ponad 40 proc.

Prognozy, w którym kierunku podążą teraz rynki, z dnia na dzień stają się nieaktualne. Ostra jazda w górę i w dół może potrwać do końca roku – sądzą analitycy. Przed nami bowiem listopadowe wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych i wiele ważnych publikacji danych makroekonomicznych, zapewne o zwalniającej gospodarce.