Sukces premiera i jego zespołu jest widoczny szczególnie wtedy, gdy porówna się uzyskane parametry z tym, co zaoferowała Komisja Europejska, a następnie prezydencja francuska. Od ogłoszenia w lutym “Programu 3x20” nie proponowano nam niczego, co mogłoby złagodzić naszą niezwykle trudną sytuację wynikającą głównie z wysokiego poziomu “nawęglenia” polskiej elektroenergetyki i niskiego PKB na głowę mieszkańca.
Emisję CO2 w Polsce – ok. 960 kg/MWh – należy porównać ze szwedzką (18 kg/MWh) lub francuską (60 kg/MWh). Liczby te oznaczają, że nasze rachunki za energię musiałyby uwzględnić 53-krotnie wyższe obciążenie niż w Szwecji i 16-krotnie wyższe niż we Francji. A wszystko dlatego, że nie mamy wielkich hydroelektrowni i energetyki jądrowej.
Syntetycznie łączny koszt pierwotnej propozycji to 50 mld euro. Tyle należałoby pokryć z chudych kieszeni polskich konsumentów i podatników. Taka propozycja leżała na stole negocjacyjnym do września 2008 roku. Komisja była na nasze argumenty kompletnie głucha, na pytania (z rządu i przemysłu) po prostu nie odpowiadała. Dopiero wynegocjowana przez premiera jednomyślność głosowań (czyli prawo weta) zmieniła sytuację.
W listopadzie pojawiła się pierwsza propozycja prezydencji: derogacja do 2015 roku z ulgą 5 mld euro, czyli z kosztem 45 mld euro. Opcja nie do zaakceptowania. Gdańska propozycja Sarkozy’ego z początku grudnia była już lepsza: derogacja do 2019 roku z ulgą łączną ok. 16 mld euro, czyli z kosztem 34 mld euro. Brukselskie nocne negocjacje z udziałem premiera doprowadziły do zwiększenia tej ulgi do ponad 25 mld euro, sprowadzając koszt do 25 mld euro. Bez wątpienia jest to sukces.
Nasze oczekiwania, czyli marzenia, to koszt 20 mld euro. Walcząc samotnie przez wiele miesięcy, nie ośmielaliśmy się żądać więcej, niezależnie od moralnego prawa do tego, by nasze uwarunkowania zostały uwzględnione. Przecież wielokrotnie przekroczyliśmy zobowiązania z Kioto.