Lars Lukke Rasmussen premier Danii oświadczył, że rząd w Kopenhadze rozpoczął analizę geopolitycznych faktów związanych z projektem Nord Stream-2. Na razie MSZ dostał polecenie przygotowania odpowiedniego sprawozdania na ten temat. Rasmussen dodał, że decydujące znaczenie dla Danii będzie tu miał „problem ukraiński". Czyli utrzymanie na odpowiednio wysokim poziomie przez Rosję tranzytu gazu przez Ukrainę.
Dania jako jedyny kraj na szlaku Nord Stream-2, nie podeszła do gazociągu Gazpromu formalnie, ale od razu spojrzała na ten projekt w szerszej perspektywie. Nie trzeba wprawdzie być noblistą, by dostrzec, że to pomysł przede wszystkim polityczny. Jednak Niemcy, Finlandia a zapewne też Szwecja, która dotąd jeszcze zgody nie dała, skupiły się jedynie na ekologicznym aspekcie inwestycji. Jeżeli z rury nic nie wycieka, to znaczy, że jest ok.
Zamykanie oczu na prawdziwy powód budowy dwóch nitek gazociągu północnego może dziwić. Wygląda bowiem tak, że kraje na szlaku Nord Stream-2 utraciły zdolność do suwerennych decyzji i trzeźwej oceny sytuacji nie tylko na dziś, ale i w odleglejszej perspektywie.
O ile bowiem Niemcy liczą, że rosyjski gaz da im hegemonię gazową w Unii, to Finowie nic ze swojej zgody nie mają. Oficjalnie. Bowiem za kulisami, mogą już wiedzieć, że dostaną z Gazpromu surowiec taniej, aniżeli płacili, zanim udzielili swojego pozwolenia.
Duńskie władze postępują inaczej. Odrzucają hipokryzję, nie udają Greka i otwarcie mówią, że projekt jest polityczny i groźny. I nie tylko mówią. W listopadzie 2017 r parlament duński jednogłośnie - co bardzo znamienne, przyjął ustawę, dającą możliwość brania pod uwagę spraw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa i obronności w decyzjach dotyczących położenie kabli energetycznych i rurociągów na terytorialnych wodach Danii.