– Nawet rygorystyczne prawo i dotkliwe kary nie są w stanie wyeliminować tego społecznego zjawiska. Możemy próbować je tylko ograniczać – przyznaje Michał Boni, szef doradców premiera.
Resort pracy w zeszłym roku zlecił gruntowne analizy zatrudnienia w szarej strefie. Potwierdziły one, że znaczną część Polaków do pracy na czarno popycha nie bieda i inne sytuacje przymusowe, ale najczęściej świadomy i dobrowolny wybór. W Polsce w ostatnich latach przybyło milion miejsc pracy. Spadek bezrobocia w tym roku będzie najszybszy w całej UE. – Jednak pokusa doraźnych korzyści z nierejestrowanego zatrudnienia wciąż działa, przede wszystkim na młodych – mówi Krzysztof Pater, dyrektor Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
Socjolodzy nazywają to efektem gapowicza. Pracownik ma status bezrobotnego, korzysta z licznych świadczeń społecznych: dotowanej służby zdrowia, komunikacji, systemu edukacji, a równocześnie pod stołem dostaje wynagrodzenie.
Pracodawcy ten układ także odpowiada, bo nie musi ponosić kosztów zatrudnienia. Ten stan demoralizuje wszystkich, nie tylko utrwala brak poszanowania prawa, ale też psuje rynek. Nawet solidne firmy, widząc, że przegrywają w konkurencji z nieuczciwymi, same szukają nielegalnych sposobów obniżenia kosztów.
Najwięcej zatrudnionych na czarno pomaga w pracach domowych. Szara strefa kwitnie w gospodarstwach rolnych (tu pracę wybierają najniżej kwalifikowani robotnicy) i budownictwie, gdzie niesformalizowane zatrudnianie ma długą tradycję. Szybko przybywa nielegalnych pracowników w hotelarstwie i gastronomii.