Ludzie z twarzą

Anna Dymna opowiada Monice Janusz-Lorkowskiej o zaufaniu, wiarygodności i podopiecznych

Aktualizacja: 11.09.2009 11:46 Publikacja: 11.09.2009 04:56

Ludzie z twarzą

Foto: Fotorzepa

[b]Rz: W działalności charytatywnej potrzebne jest znane nazwisko, popularna twarz?[/b]

[b]Anna Dymna:[/b] Działalność charytatywna polega przede wszystkim na zaufaniu. A z tym zaufaniem jest w Polsce nie najlepiej. Na szczęście nadal cieszy się nim wiele osób publicznych. Dzięki temu mogą stanąć przed kamerami, opowiadać o ludzkich tragediach i nagłaśniać konkretne przypadki. Media słuchają ich dużo chętniej niż zwykłego Kowalskiego, który próbuje się do nich przebić ze swoim problemem. Przypomnę sprawę Janusza Świtaja (33 lata, całkowicie sparaliżowany – red.). Janusz złożył wniosek o możliwość dokonania eutanazji. Bał się, że gdy zabraknie jego rodziców, zostanie skazany na wegetację. Pojechałam do niego. Wysłuchałam. Okazało się, że jego gest był krzykiem o pomoc. Znalazł pracę w mojej fundacji. Dzięki ludziom z całej Polski udało się kupić mu specjalny wózek, dzięki któremu może wychodzić z domu, oglądać świat, cieszyć się życiem. Dziś pomaga osobom, które znajdują się w podobnej sytuacji jak on. Znane osoby sprawiają, że ludzie chętniej słuchają apelu o pomoc i odpowiadają na niego. Stąd na przykład sukces fundacji „A kogo?” Ewy Błaszczyk.

[b]Ale są też fundacje charytatywne, które założyły osoby nieistniejące przedtem w świadomości publicznej.[/b]

Na szczęście. Proszę jednak zauważyć, że to są „fundacje z twarzą”. Taka jest Polska Akcja Humanitarna Janiny Ochojskiej, taka jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka. Ich działalność jest kojarzona z konkretną osobą, która darzona jest zaufaniem. Dlatego te organizacje są prowadzone z powodzeniem. Tak już jesteśmy psychicznie skonstruowani, że wolimy wspierać ludzi, a nie instytucje.

[b]Fundacja „Mimo wszystko” powstała pod wpływem impulsu, ale proces dojrzewania do prowadzenia sformalizowanej działalności charytatywnej podobno trwał u pani długo...[/b]

Wielokrotnie my, aktorzy, jesteśmy angażowani w różne akcje społeczne. Mamy, choć przez chwilę, dawać przykład. Dla mnie to było za mało. Na dodatek – za sprawą ról, które grałam – zaczęłam istnieć w świadomości wielu ludzi jako osoba łagodna i dobra, której można się wypłakać, opowiedzieć o swojej biedzie i bez skrępowania poprosić o pomoc. Jeszcze za czasów komuny dostawałam setki listów, z których wylewało się morze nieszczęść ludzkich. Dla wielu spośród piszących do mnie byłam ostatnią deską ratunku. Ale co ja, Anna Dymna, mogłam zrobić? Próbowałam jakoś pomóc. Komuś kupiłam lekarstwa, innej osobie posłałam paczkę do więzienia. Była to oczywiście najgłupsza rzecz na świecie, bo próśb przybywało w szalonym tempie. Zaczęłam się rozglądać wokół i podpatrywać, jak inni pomagają w sposób bardziej zorganizowany.

[b]Jak doszło do zaangażowania się w Teatr Radwanek złożony z osób niepełnosprawnych intelektualnie?[/b]

Kilkanaście lat temu ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski poprosił, abym zasiadła wśród członków jury festiwalu teatralnego dla osób niepełnosprawnych intelektualnie. Muszę być szczera i przyznać, że problem takiej niepełnosprawności znałam raczej tylko z książek, takich jak „Mężczyzna, który pomylił żonę z kapeluszem” angielskiego neurologa Olivera Sacksa. W praktyce jednak nie miałam z takimi osobami kontaktu. Gdy trafiłam na festiwal, poczułam się, jakbym się znalazła na innej planecie. Otoczyły mnie dziesiątki dziwnych osób. Niektóre z nich rzuciły się, by mnie witać, ci ludzie zaczęli mnie całować, ściskać. Krzyczeli „mamo”! Byłam przerażona. Potem strach szybko minął. Kiedy patrzyłam na nich, gdy grali na scenie, przewartościowałam całe swoje pojęcie o estetyce i pięknie. Byli tak autentyczni, czyści i wiarygodni... Każdemu z nich chciałam dać nagrodę, rozdałam wszystko, co miałam w torebce. Chciałam widywać ich częściej. Zaczęłam jeździć do Schroniska im. Brata Alberta w Radwanowicach bez okazji. Czułam tam prawdziwą radość, i to, jak człowiek jest bardzo potrzebny drugiemu człowiekowi. W pełni pojęłam zdanie z książki Sacksa, w którym przyznał, że największą nagrodą za wszystkie trudy jego życia jest kontakt z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie.

[b]Wtedy pojawił się pomysł na fundację „Mimo wszystko”?[/b]

On już kiełkował w mojej głowie dużo wcześniej. W 2003 roku, który był Europejskim Rokiem Niepełnosprawnych, TVP zaangażowała mnie w prowadzenie programu „Spotkajmy się”. Rozmawiam w nim z chorymi osobami o miłości, akceptacji, samotności, szczęściu i cierpieniu. Profesor Szczeklik powiedział wtedy: „Aniu, ja wiem, jak choroba powstaje, wiem, jak ją leczyć, ale nie wiem, jak ona boli, a ty to wiesz”. Potem były telefony od ludzi, którzy oferowali mi pieniądze. „Proszę pani – mówił do mnie ktoś – mam dla pani 30 tysięcy. Pani będzie wiedziała, jak je wykorzystać, by komuś pomóc”. „Nie mogę ich przyjąć, nie mam osobowości prawnej” – tłumaczyłam. Kiedy się okazało, że w wyniku kolejnej nowelizacji ustawy o zatrudnieniu i rehabilitacji osób niepełnosprawnych 30 podopiecznych z Radwanowic straciło prawo do dofinansowywanych przez państwo warsztatów terapeutycznych, postanowiłam założyć fundację. Ważną rolę w tej historii odegrał ksiądz Isakowicz-Zaleski, to on mnie mobilizował. Mówił prosto i szczerze: „Anka, jesteś tym ludziom potrzebna. Nie bój się, dasz sobie radę”. Jestem mu wdzięczna, choć przyznam, że bałam się tego pomysłu jak ognia. Wielokrotnie radziłam się w sprawie fundacji Jurka Owsiaka.

[b]I co pani mówił?[/b]

Ostrzegał mnie! Mówił, że chcąc nie chcąc zawsze będę musiała się tłumaczyć z tego, co robię. Miał rację. Wielu ludzi nie wierzyło, że można bezinteresownie coś robić dla innych. Muszę więc być krystalicznie czysta. Za swoją pracę w fundacji nie biorę pieniędzy, jestem wolontariuszką. Nie pojechałam z podopiecznymi fundacji do Afryki w czasie realizacji projektu „Każdy ma swoje Kilimandżaro”, aby nikt potem nie mówił, że Dymna założyła fundację, żeby sobie podróżować po świecie. Obdarzono mnie ogromnym kredytem zaufania i staram się robić wszystko, żeby tego zaufania nie nadużyć.

[b]A co pani myśli, gdy się mówi, że ktoś angażuje się w działalność charytatywną, by kreować swój wizerunek?[/b]

Myślę „no i co z tego?”. Zapraszam wielu kolegów do swoich charytatywnych projektów i nie ma dla mnie znaczenia, z jakich pobudek się w nie angażują. Jeśli nawet ktoś z nich robi to dla PR, czy to komuś szkodzi? Nie. A samej idei na pewno pomaga. I to jest dla mnie najważniejsze. Te osoby dają swoją twarz, czas, a niekiedy też pieniądze, aby służyć dobrym celom. Nie znoszę pytań typu „dlaczego pani to robi”. Lubię odpowiedź Janki Ochojskiej na to pytanie: „Dlaczego? Bo pan tego nie robi”.

[ramka][b]Fundacja Anny Dymnej „Mimo wszystko” powstała w 2003 roku. [/b]

Wspiera osoby chore i niepełnosprawne, fundując stypendia, prowadząc subkonta, dofinansowując ich rehabilitację i leczenie. Organizuje plenerowe imprezy integracyjne (np. Festiwal Zaczarowanej Piosenki), buduje dwa ośrodki rehabilitacyjno-terapeutyczne. Wspiera działalność Teatru Radwanek. Jej założycielka za swą działalność społeczną otrzymała m.in. Medal Świętego Brata Alberta.

[i]—m.j-l.[/i][/ramka]

[b]Rz: W działalności charytatywnej potrzebne jest znane nazwisko, popularna twarz?[/b]

[b]Anna Dymna:[/b] Działalność charytatywna polega przede wszystkim na zaufaniu. A z tym zaufaniem jest w Polsce nie najlepiej. Na szczęście nadal cieszy się nim wiele osób publicznych. Dzięki temu mogą stanąć przed kamerami, opowiadać o ludzkich tragediach i nagłaśniać konkretne przypadki. Media słuchają ich dużo chętniej niż zwykłego Kowalskiego, który próbuje się do nich przebić ze swoim problemem. Przypomnę sprawę Janusza Świtaja (33 lata, całkowicie sparaliżowany – red.). Janusz złożył wniosek o możliwość dokonania eutanazji. Bał się, że gdy zabraknie jego rodziców, zostanie skazany na wegetację. Pojechałam do niego. Wysłuchałam. Okazało się, że jego gest był krzykiem o pomoc. Znalazł pracę w mojej fundacji. Dzięki ludziom z całej Polski udało się kupić mu specjalny wózek, dzięki któremu może wychodzić z domu, oglądać świat, cieszyć się życiem. Dziś pomaga osobom, które znajdują się w podobnej sytuacji jak on. Znane osoby sprawiają, że ludzie chętniej słuchają apelu o pomoc i odpowiadają na niego. Stąd na przykład sukces fundacji „A kogo?” Ewy Błaszczyk.

Pozostało 83% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy