Różne źródła mówią o 40-100 tys. osób, które wyszły wczoraj na ulice Aten. Podczas starć z policją, strajkujący użyli koktajli Mołotowa podpalając między innymi siedzibę ateńskiego banku. Trzech uwięzionych w budynku bankowców zginęło na miejscu. Wydarzenie to zelektryzowało opinię publiczną – ofiar śmiertelnych manifestacji nie było w Grecji od niemal 20 lat.
"Trudno znaleźć słowa, żeby wyrazić moją rozpacz i oburzenie" tym, co się stało - powiedział wczoraj wieczorem prezydent Grecji, Karolos Papulias.
Tymczasem Aleka Papariga, szef opozycyjnej Komunistycznej Partii Grecji, ostrzegł rządzącego premiera Jeorjosa Papandreu, aby nie próbował wykorzystać tragicznej śmierci bankowców do przeforsowania "antydemokratycznych reform proponowanych przez rząd".
Grecki parlament debatuje nad ustawą w sprawie radykalnego planu oszczędnościowego. Samo głosowanie odbędzie się prawdopodobnie w godzinach wieczornych. Swojego poparcia dla planowanych cięć w budżecie nie chce poprzeć opozycja. Mimo tego, rządzący socjaliści dysponują większością w parlamencie (160 na 300 mandatów). Obóz rządowy przekonuje, że drastyczne reformy budżetowe są konieczne aby wyprowadzić kraj z zapaści. – Podjęliśmy te decyzje, bo chcemy uratować kraj. Alternatywą jest bankructwo – mówił Papandreu.
Mimo argumentów rządu, związki zawodowe pracowników prywatnych (GSEE) i państwowych (ADEDY), choć potępiły środowe zamieszki, w czwartek rano wezwały do ponownego zebrania się przed budynkiem parlamentu.