Chińczycy podnoszą głowę

W USA sytuacja wciąż jest niepewna, a Chiny prą do przodu. I z tego Chińczycy chcą korzystać. Chcą się modnie ubrać, móc pójść do kina, restauracji, choćby najskromniejszej, ale w centrum miasta. A nie spędzać całego życia w pracy

Publikacja: 03.09.2010 02:48

Wiosną i latem przez Chiny przetoczyła się fala protestów. Postulaty dotyczyły poprawy warunków prac

Wiosną i latem przez Chiny przetoczyła się fala protestów. Postulaty dotyczyły poprawy warunków pracy, np. ustalenia płacy minimalnej dla wszystkich

Foto: AFP

Byk – ozdoba Bundu, szanghajskiej dzielnicy finansowej – jest taki sam, jak jego pierwowzór na Wall Street. Początkowo miał ważyć dwukrotnie więcej. Jego autorem jest Amerykanin Arturo di Modica. Ten sam, który zaprojektował symbol koniunktury w nowojorskim city.

Władze miasta życzyły sobie, by szanghajski byk wyglądał młodziej i sprawiał wrażenie silniejszego. Chyba się udało. Bo i chińskie finanse, mimo różnych zagrożeń są w znacznie lepszym stanie niż amerykańskie. To dlatego byk z Bundu patrzy przed siebie, a ten z Wall Street w ziemię.

[srodtytul]Korzystać z życia[/srodtytul]

Chińczycy chcą żyć lepiej. Ci z zachodu kraju prą na wschód, w kierunku wybrzeża. Ci z bogatego wschodu kupują coraz większe mieszkania. Ci za granicą coraz częściej myślą o powrocie do kraju. Choć wiedzą, że czeka ich zimny prysznic, jakim jest życie w szybko rozwijającym się, ale nadal twardo regulowanym przez rząd kraju.

Ci, którzy przeprowadzili się ze wsi do miast, chcą mieć większy niż dotąd udział w korzystaniu z niesamowitego chińskiego boomu. Nie chcą pracować ponad siły i poruszać się jedynie na trasie praca – łóżko, bo po drodze widzą piękne sklepy, dyskoteki, restauracje. Chcą zarabiać więcej i więcej wydawać.

Miriam Wu 60-metrowe mieszkanie na obrzeżach centrum Szanghaju kupiła w 2008 r. za 2 mln dol. To tylko o 0,5 mln mniej, niż dostała za dom w Los Angeles. I dokładnie tyle, ile dostała za sprzedaż rodzinnego biznesu w Mieście Aniołów. Tylko że tam był krach na rynku nieruchomości, a w Szanghaju ceny cały czas rosły i nadal rosną.

Z 30. piętra apartamentowca widok jest niesamowity. Z jednej strony EXPO jak na dłoni. – O, zobacz, widać, do którego wejścia jest najdłuższa kolejka – mówi. Z drugiej strony wieżowce Bundu, z trzeciej ogród z altankami i mini mostkami nad mini jeziorkami. Przy wejściu ochroniarz bacznie przyglądający się wchodzącym, tym baczniej, im mniej skośne mają oczy. Pewnie będzie mnie potem pytał kim jesteś, ale to w trosce o moje bezpieczeństwo – tłumaczy Miriam.

– Mogłabym się przenieść na Florydę, kupić dom koło pola golfowego, a za drugi dobrze ulokowany milion spokojnie żyć z córką – mówi. Wróciły do Chin, bo w USA „jedzenie jest paskudne”. – Jak to paskudne? – pytam, bo akurat dobrych chińskich knajp w LA jest bez liku. – Paskudne, bo nie chińskie...

Wracamy ze spaceru z pieskiem Miriam, dwuletnim beżowym pudlem Boo-boo. Pies ma obrożę wysadzaną dużymi kryształkami Swarovskiego, smycz od Burberry. Ubrany, mimo potwornego upału, w pasiasty golfik, w którym wygląda jak pszczółka Maja.

Boo-boo – tłumaczy Miriam – ma jej zastąpić drugie dziecko, którego nie wolno jej mieć po powrocie do Chin. Większa rodzina jest dozwolona jedynie w zachodnich prowincjach Chin oraz w oddalonych od metropolii biednych wsiach, gdzie – jak mówi nowy ambasador Chin w Polsce, Sun Yuxi- nadal 150 mln ludzi żyje, mając na utrzymanie nie więcej, niż dolara dziennie.

– Teraz Boo-boo musi mi zastąpić syna, którego zawsze chciałam mieć. Ale chyba kocham go za bardzo, bo aż jest znerwicowany. Musiałam z nim chodzić na akupunkturę – przyznaje.

Ponieważ nie mogła mieć drugiego dziecka, nie wyszła drugi raz za mąż. – Chińczycy w Chinach pobierają się dopiero, kiedy chcą mieć dzieci. Bez tego małżeństwo nie ma sensu, same kłopoty – tłumaczy. Przyznaje, że jakość życia w Chinach jest bez porównania wyższa niż w USA. – Tu moje 500 tys. dol. to ogromny majątek. Wydaję je pomalutku, stać mnie na wszystko. Nie należę do finansowej elity, ale córka chodzi do dobrej szkoły. Mam przyjaciela, nie boję się krachu finansowego. W Stanach sytuacja wciąż jest niepewna, a Chiny idą do przodu.

[srodtytul]Rozdwojona jaźnia[/srodtytul]

I z tego rozwoju Chińczycy chcą korzystać. To dlatego późną wiosną zaczęła się w tym kraju rewolta pracowników firm z kapitałem zagranicznym, która tak zaskoczyła rynki.

Inwestorzy ze wschodu i zachodu nadal zachowują się w tym kraju, jakby mieli rozdwojenie jaźni. Z jednej strony widzą, że rynek wewnętrzny rośnie jak nigdzie indziej i mógłby z powodzeniem wesprzeć ich biznes. Z drugiej zaś duszą płace i strasznie się dziwią, że ich pracownicy chcieliby zarabiać lepiej.

Na razie fabryki mają dopływ taniej siły roboczej. Co roku ok. 20 mln chłopów przenosi się do miasteczek w poszukiwaniu lepszego życia i wyższych zarobków. A potem z miasteczek do miast i metropolii, bo tam zarobki są jeszcze wyższe.

Za taką samą pracę w fabryce tego samego tajwańskiego Foxconnu w Szenzen (na południu, przy granicy z Hongkongiem, tu znalazła się pierwsza pokazowa strefa ekonomiczna) można zarobić 2 tys. juanów (295 dol.) miesięcznie – w interiorze 900 juanów. Jeśli pracownik ma na koncie nadgodziny i zatrudniony jest przy taśmie, zarobki mogą dojść nawet do 3,5 – 4 tys. juanów miesięcznie.

W Chinach to już naprawdę duże pieniądze. Tyle wynosi mniej więcej średnia zarobków mieszkańców doskonale prosperującej strefy. Wcześniej stosunek zarobków mieszkańców Szenzenu i pracowników migrujących z głębi kraju był jak 3: 1. – Najczęściej było tak, że popracowało się trochę, brało pieniądze i szło w inne miejsce, gdzie dawali trochę więcej

– mówi pochodzący z Mongolii Wewnętrznej Luo Jun. W czerwcu przy odbiorze pensji w kasie nagle się dowiedział, że dostał podwyżkę. Więc został.

[srodtytul]To dopiero początek[/srodtytul]

Luo Jun skorzystał z tego, że w Szenzenie doszło do buntu pracowników napływowych i w efekcie podniesiono zarobki o ponad 60 proc. Poprzedziła to fala strajków, a wcześniej samobójstw, nie tylko u Foxconna, ale także u Hondy.

Bunty pracowników, to dopiero początek. Im więcej Chińczycy podróżuje – a zachęca ich do tego także rząd – tym więcej wiedzą, jak żyje świat. Oni też chcą tak żyć.

A władza zachęca do wymuszania wyższych płac. Wojsko i policja nie interweniowały w czasie strajków. Oficjalne media przypominały, że nowe prawo pracy po ostatnich poprawkach w maju wymusza 30-proc. podwyżkę oficjalnej płacy minimalnej, która wynosi zależnie od prowincji 450 – 1000 juanów miesięcznie.

Liu Kaiming z instytutu zajmującego się moniotorowaniem płac w Szenzenie jest przekonany, że tylko jedna na dziesięć fabryk nie fałszuje raportów płacowych dostarczanych władzom.

– Producenci mają problem, bo ich odbiorcy nie chcą płacić więcej – tłumaczy Kaiming. – To co będzie dalej? – Będą musieli zapłacić, bo taniej niż w Chinach nikt nie wyprodukuje skomplikowanej elektroniki. Tajlandia i Malezja są droższe. W Bangladeszu można szyć, a w Wietnamie robić buty. Ale także tu będzie musiała wzrosnąć wydajność – dodaje.

Na razie polityka władz wobec przypadków naruszania praw pracowniczych jest jak w chińskim przysłowiu: „jedno oko zamknięte, drugie otwarte”. Kiedy i drugie oko się otworzy? – Możliwe, że dość szybko – uważa Kaiming. Na razie władze w Pekinie zapowiedziały, że będą promować sektor państwowy w gospodarce. To tam mają płynąć pieniądze. Zdaniem Kaiminga będzie to potężna presja na prywatnych pracodawców.

Po fali samobójstw i buncie pracownikow Foxconna i Hondy psychologowie zastanawiali się, co doprowadziło do takiej desperacji. Teoretycznie mieli wszystko: stołówki, przychodnie, biblioteki, boiska, spali w niezatłoczonych internatach. Ale nie chcieli żyć jak w koszarach, bo oczekiwali, że zmiany, jakie widzą wokół siebie, obejmą i ich. Samobójcy to młodzi ludzie do ukończenia szkoły rozpieszczani przez rodziny. Jako jedynacy mieli wokół po sześć osób – dziadków i rodziców – dbających, by niczego im nie zabrakło.

– Tu zetknęli się z całkiem inną kulturą – tłumaczy Zhang Li-jia, autorka książki „Socjalizm jest wielki! „. – W latach 80. pracowałam w państwowej fabryce ogni sztucznych. Miałam wszystko do przeżycia, ale też usłyszałam: szminka zabroniona, nie wolno układać włosów, umawiać się z chłopakami przez trzy lata od chwili zatrudnienia – mówi. – Teraz ludzie pytają: czy czasy się zmieniły. Wiem, że u

Foxconna pracownicy mają prawo do kilku minut przerwy na toaletę i praktycznie zakaz rozmów z kolegami. Pracują po 12 godzin. Ale to już nie ci ludzie, którzy pracowali, by utrzymać rodziny na wsi. Surfują po Internecie, chcą się modnie ubrać, iść do kina, restauracji, choćby najskromniejszej, ale w centrum miasta.

Motywacja strajków i samobójstw, zdaniem psychologów, mogła wyglądać na ekonomiczną, ale tak naprawdę była buntem przeciw stylowi życia, w którym liczy się jedynie praca.

W Centrum Badań i Rozwoju Ericssona w Szanghaju widzę młodych Chińczyków, obłożonych najnowszymi gadżetami telekomunikacyjnymi, dla których wymyślają nowe aplikacje. Wcześniej większość z nich przeszła szkolenie w Dolinie Krzemowej. Rozluźnieni, zadowoleni.

Kiedy opuszczam budynek, mijają mnie przy wyjściu, idą na parking, wsiadają na skutery i do poobijanych aut. Oni przeszli już granicę między Chinami starymi i nowymi. I nie mają problemu, że ktoś może ich traktować, jak maszyny.

Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy