To nie jest zdanie wyjęte z programu partii ultranarodowej. Teza ta pośrednio nawołująca do nacjonalizacji polskich banków pochodzi z artykułu Stefana Kawalca, byłego wiceministra finansów. Dokument ten krąży na tzw. liście mailingowej prof. Stanisława Gomułki (cały artykuł opublikował portal związany z NBP). Na tej liście znajdują się znamienite nazwiska polskiej myśli ekonomicznej i przedstawiciele administracji publicznej.

Jeszcze kilka lat temu byłby to antysystemowy rewolucyjny apel. Naruszający zresztą wszelkie polityczno-gospodarcze tabu. Skoro zdecydowaliśmy się w trakcie transformacji sprzedać większość naszych banków zagranicznym inwestorom, to takie status quo powinno przecież mieć charakter trwały, na wieki wieków amen, prawda? Abstrahując od słuszności metody wyjścia z tej sytuacji, Kawalec proponuje, by polskie aktywa bankowe wielkich światowych grup finansowych wykupił m.in. lokalny bank prywatny o kompetentnym zarządzie czy bank kontrolowany przez Skarb Państwa (mający docelowo rozproszoną strukturę akcjonariatu). Kryzys kreśli więc zupełnie nowe ścieżki polityki gospodarczej. I to nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Dziś bowiem nic nie jest tak oczywiste jak przed 2008 r. W najbliższych miesiącach i latach możemy oczekiwać dalszych problemów w międzynarodowych finansach. Bez wątpienia przełożyć się to może na niższą skalę akcji kredytowej dla polskich gospodarstw domowych czy firm. Jeśli więc pod uwagę weźmiemy to makroekonomiczne tło, ostre w tonie wypowiedzi nowego szefa nadzoru finansowego nikogo nie powinny dziwić. Apeluje, by banki zostawiły zyski w Polsce, bo wie, co nam grozi.