Na szczycie w Brukseli Polska zablokowała unijny plan osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 r. Za były 24 państwa, ale do decyzji potrzebna była jednomyślność.
Decyzja premiera Mateusza Morawieckiego była pewnym zaskoczeniem, bo jeszcze przed szczytem polscy dyplomaci wysyłali sygnały, że pod pewnymi warunkami ambitny plan będzie dla nich do przyjęcia. Te warunki to przede wszystkim zapewnienie, że obciążenia będą równo rozłożone, z uwzględnieniem punktu wyjścia, a więc też faktu, że Polska jest uzależniona teraz od węgla. Miały też pojawić się zapisy o pomocy finansowej dla krajów, które z taką transformacją miałyby problemy. – Postulaty Polski są uzasadnione, bo dla niej taka transformacja będzie droższa. Dlatego gotowi jesteśmy mówić o większych pieniądzach na ten cel – mówił jeszcze przed szczytem francuski dyplomata.
Nieoczekiwanie jednak Morawiecki odrzucił w ogóle pomysł wyznaczania 2050 roku jako daty neutralności klimatycznej. Uznał, że cokolwiek zapisze się we wnioskach ze szczytu, będzie zbyt ogólne, żeby Polska mogła już teraz podpisać się pod ambitnym planem. – Nie możemy się opierać na miłych słowach i sformułowaniach. Dopiero na podstawie konkretów możemy powiedzieć, na co dajemy, a na co nie dajemy zgody – mówił premier. – Już te zobowiązania z przeszłości są dla nas wyzwaniem, ale staramy się je wykonywać. Jednak dbałość o klimat na świecie nie może się odbywać kosztem polskiej gospodarki – mówił Morawiecki. I argumentował, że przenoszenie produkcji np. z Polski do Ukrainy czy Białorusi będzie negatywne dla klimatu, bo tam standardy ekologiczne są niższe.
– Byliśmy zaskoczeni wetem Polski – przyznał w rozmowie z „Rzeczpospolitą" dyplomata jednego z państw popierających neutralność klimatyczną. Według niego gdyby nie Polska, to pozostała trójka nie byłaby przeciwna klimatycznym planom. Jednak relacje naszych rozmówców w Brukseli przeczą informacjom przekazanym przez ambasadora Andrzeja Sadosia portalowi Wpolityce.pl, jakoby premier był ostro atakowany przez niektóre kraje. Nawet francuski prezydent do swojej porażki podszedł spokojnie. Głównie dlatego, że uważa ją za sukces. I ma dużo racji.