Przejścia graniczne na wschodniej granicy są całkowicie sparaliżowane. Od kilku dni przy odprawach pracuje ledwie kilka osób, a kolejki są coraz dłuższe, bo ciężarówki bez przerwy dojeżdżają. W piątek czas oczekiwania tirów na wyjazd z Polski w Dorohusku sięgał 46 – 48 godzin.
Pracowało tam sześciu funkcjonariuszy, ale tylko dwóch miało uprawnienia do odprawy celnej. W Hrebennem pracowało trzech celników. Tyle samo w Terespolu na granicy z Białorusią.
Niedobory kadrowe to efekt braku rezultatów ciągnącej się od kilku miesięcy akcji protestacyjnej celników, którzy domagają się podwyżek po 1500 zł dla funkcjonariusza. Po zapowiedzi Ministerstwa Finansów, że w tym roku możliwe jest zwiększenie ich pensji jedynie o 245 zł, coraz więcej celników rezygnuje z pracy. A ucieczki na zwolnienia lekarskie i urlopy na żądanie stały się plagą. – W niektórych naszych komórkach organizacyjnych nikt nie stawił się do pracy. Średnio nieobecności sięgają 80 – 90 procent. Dlatego wstrzymaliśmy – do odwołania – przyznawanie urlopów wypoczynkowych – poinformowała „Rz” Marzena Siemieniuk, rzecznik Izby Celnej w Białej Podlaskiej.
Fala protestów celników rozlała się po całym kraju. W województwie łódzkim na zatrudnione w tamtejszych urzędach celnych 734 osoby do pracy przyszło 269. Na Dolnym Śląsku w pracy stawiło się zaledwie ok. 20 proc. celników. Rzeszowskie lotnisko miało problemy z odprawianiem pasażerów, gdyż prowadził je tylko jeden celnik. Problemy z odprawami pojawiły się też na innych lotniskach.
Blokady i wielokilometrowe kolejki odstraszyły część podróżnych. – Samochodów osobowych jest na szczęście mniej. Kierowcy chyba zdają sobie sprawę, że przy takiej liczbie funkcjonariuszy nie jesteśmy w stanie zagwarantować szybkiego przejazdu. Apelujemy: jeśli możecie, przełóżcie wyjazd – mówi Siemieniuk.