Ściana „na wszelki wypadek” rusza wtedy, gdy w innej kopalni zdarzy się wypadek i jest ona wyłączona. To pozwoli uniknąć spadku wydobycia spowodowanego np. tąpnięciami czy wybuchem metanu. Przygotowanie jednego frontu to koszt ok. 100 mln zł.
Jeszcze w połowie lat 90. fronty rezerwowe posiadała właściwie każda kopalnia. Wraz zamykaniem zakładów i polityką ograniczania wydobycia węgla zapasowe ściany zniknęły. Efekt ich braku można poczuć w tym roku – z powodu wypadków w kopalniach m.in. Mysłowice-Wesoła, Bielszowice, Szczygłowice czy Borynia (tam w czerwcu zginęło sześć osób) wydobycie węgla w Polsce spadnie w tym roku względem 2007 r. o ok. 6 mln ton. Z importu (10 mln ton) po raz pierwszy ściągniemy więcej, niż sprzedamy za granicę (7 mln ton). Dlatego spółki węglowe powoli wracają do koncepcji frontów rezerwowych.
– Od półtora roku tworzymy program frontów rezerwowych, pierwszy uruchomimy w połowie przyszłego roku - zapowiada Stanisław Gajos, prezes KHW. – Docelowo w ciągu kilku lat chcemy osiągnąć sprawność 10 tys. ton węgla na dobę we frontach rezerwowych – dodaje.
– My teraz nie mamy żadnych frontów rezerwowych, bo nikt ich nie ma – przyznaje Mirosław Kugiel, prezes Kompanii Węglowej. – Najpierw musimy zrobić front rzeczywisty dla ustabilizowanej produkcji na poziomie 48-49 mln ton rocznie, a potem będziemy robić rezerwowe. Trudno przygotowywać rezerwę i jej nie eksploatować, kiedy jest popyt na węgiel – tłumaczy.
Zdaniem Dominika Kolorza, szefa górniczej „S”, nowe fronty zapobiegające spadkowi wydobycia są dobrą alternatywą dla coraz częstszej konieczności pracy górników w weekendy, by zapobiec spadkowi produkcji węgla.