„Letnie apartamenty za pół ceny”, „Spędź tydzień, a zapłacisz za pięć dni”, „Tego lata nie rosną stawki” – od takich haseł aż roi się w hiszpańskich kurortach. Można nie tylko taniej wynająć apartament, ale też zjeść.
Hotelarze i właściciele restauracji robią, co mogą, by przyciągnąć klientów. Na niewiele się to zdaje, bo z powodu kryzysu z wakacji zrezygnowało co najmniej 15 proc. turystów, a tych, którzy przyjeżdżają, nie stać na rozrzutność. W I półroczu zyski w do niedawna pierwszym przemyśle Hiszpanii spadły o prawie 7 proc., o 5,6 proc. więcej niż rok temu. Takiej bessy hiszpańska turystyka nie notowała jeszcze nigdy.
Salou, nadmorski kurort nad Morzem Śródziemnym nieopodal Barcelony, to ulubione miejsce wakacyjnego odpoczynku Brytyjczyków. Przyjeżdżają tu od 40 lat. Dzięki nim 30-tysięczne miasteczko latem pęcznieje siedmiokrotnie. Mają swoje sklepy, puby z ogromnymi telewizorami, w których zawsze można obejrzeć futbol i napić się piwa, swoje pensjonaty i tanie połączenia lotnicze.
W tym roku jednak w Salou nie jest tak gwarno jak zwykle. Turystów z Wysp odstraszył nie tylko kryzys, ale też spadek wartości funta wobec euro. Te same wakacje co w ub.r. teraz kosztują ich o 30 proc. więcej. Dlatego dwumilionowa rzesza odwiedzających Hiszpanię Brytyjczyków stopniała prawie o połowę. Wielu zostało w domach, inni wybrali Egipt i Turcję – kraje, w których wydadzą dziennie najwyżej 30 euro, o 20 mniej niż w Hiszpanii.
Podobnie jest z turystami z Francji. Co roku hiszpańskie wybrzeża, głównie Costa Brava, odwiedzały prawie 4 mln Francuzów. W tym roku plany zmieni co najmniej jedna czwarta z nich.