Trwający wciąż rosyjsko-białoruski spór o transport ropy tym razem na szczęście nie przekłada się bezpośrednio na dostawy tego surowca do Polski, ale każe się poważnie zastanowić, czy jesteśmy skazani na rosyjską ropę.
Na razie gros surowca przerabianego w polskich rafineriach to właśnie ropa rosyjska. I tak będzie jeszcze przez kilka kolejnych lat. W grudniu zeszłego roku Orlen podpisał bowiem z firmą Souz Petroleum oraz koncernem Mercuria dwa długoterminowe kontrakty na dostawy do płockiej rafinerii. Trzecim dostarczycielem surowca jest spółka Petraco Oil, z którą zawarto kontrakt jeszcze w 2008 r. Te trzy podmioty zabezpieczają pokrycie aż 85 proc. zapotrzebowania rafinerii w Płocku na surowiec (reszta będzie kupowana na podstawie umów spotowych). Wszystkie będą przesyłać ropę z Rosji.
Także grupa Lotos podpisała pod koniec 2009 r. umowę z Mercurią. Koncern ma dostarczyć do Gdańska w najbliższych latach 18 mln ton ropy. I ten surowiec pochodzić będzie z Rosji.
Grupa Lotos próbuje też zdywersyfikować dostawy. Stąd roczny kontrakt z norweskim Statoilem. Jednak skala jego dostaw jest zupełnie inna – zaledwie 0,32 mln ton ropy. Poza tym ropa z Norwegii ma być dostarczana drogą morską (przez Naftoport), a w przypadku pozostałych kontraktów długoterminowych transport będzie się odbywać zasadniczo rurociągiem Przyjaźń. Ta droga, jak zgodnie twierdzą analitycy, wciąż jest i tańsza, i pewniejsza niż transport tankowcami.
Przy zmniejszającej się różnicy cen ropy rosyjskiej i innych gatunków surowca (tzw. dyferencjał) oraz taniejącym frachcie zdarza się, że ropa kupowana z morza jest tańsza niż ta z rurociągu. W zeszłym roku korzystał z tego m.in. Orlen, nabywając doraźnie niewielkie transporty ropy arabskiej. Jak widać, nie skłoniło to jednak władz koncernu do tego, by – przy okazji zawierania umów wieloletnich – przynajmniej w części uniezależnić płocką rafinerię od dostaw rosyjskiego surowca z Przyjaźni. Powodów jest kilka.