Słynny już przykład Biedronki, która pozwoliła na powstanie w firmie Jeronimo Martins (będącej właścicielem tej sieci sklepów) związków zawodowych dopiero wtedy, gdy namnożyły się pozwy w sądach przeciw pracodawcy, pokazuje, że w prywatnych przedsiębiorstwach jest chyba mniej wiary w siłę solidarności niż w firmach państwowych, w których działalność związkowa ma wieloletnie tradycje.
Ostatnio sprawa „czerwonej kropki” w sklepach Carrefour (to na niej musieli stawać pracownicy marketów, gdy np. chcieli iść do toalety) pokazuje, że nawet same załogi takich firm nie wierzą, iż są w stanie przeciwstawić się w jakikolwiek sposób wielkiej korporacji. Tymczasem przedstawiciele związków zawodowych uważają, że choć sytuacja pracowników w firmach prywatnych daleka jest jeszcze od ideału, to sytuacja się poprawia.
– Nie jest regułą, że związek zawodowy jest w prywatnych przedsiębiorstwach słabszy – uważa Marta Pióro, rzeczniczka „Solidarności”. – Chcę podkreślić, że warunkiem jest zbudowanie licznej, a dzięki temu silnej organizacji. Mamy przypadki takich organizacji w prywatnych przedsiębiorstwach, są to np. Volkswagen Motor Polska (Polkowice), Tesco Polska, Flextronics (Tczew), International Paper Kwidzyn, Indesit (Łódź), Morliny Ostróda, Heineken Polska, Huhtamaki (Katowice), H&M Hennes and Mauritz Logistics czy Fiat Auto Poland – wylicza rzeczniczka „S”.
Zdaniem Emilii Walczuk z OPZZ w niektórych prywatnych firmach związki po prostu nie mogą istnieć, bo same firmy są zbyt małe.
– Bardzo często firmy prywatne to mikroprzedsiębiorstwa zatrudniające do dziewięciu osób. Aby zaś utworzyć organizację związkową, należy według ustawy zebrać co najmniej dziesięciu członków. Firmy państwowe to przedsiębiorstwa duże, także pod względem zatrudnienia, dlatego uzwiązkowienie jest tam największe – podkreśla Walczuk.