Pozyskanie trzech okrętów podwodnych o napędzie klasycznym, uzbrojonych w pociski manewrujące dalekiego zasięgu, jest nadal strategicznym elementem budowy sił odstraszania. W modernizacyjnych planach sił zbrojnych, na których sfinansowanie państwo przeznaczy do 2022 roku 91,5 mld zł, podwodny program "Orka" ma priorytet. Ale ostatnie deklaracje MON nie pozostawiają wątpliwości: nawet jeśli procedura przetargowa wystartuje w tym roku, do czasu podpisania umowy z producentem mogą upłynąć dwa lata.
Morskie rozbrojenie
W stosunku do pierwotnych planów oznacza to dwuletni poślizg. Do tego doliczyć należy co najmniej pięcioletni cykl produkcyjny pierwszego okrętu, nawet przy uwzględnieniu w nim udziału polskich stoczni.
– Wniosek może być jeden. Nie ma szans na uzbrojenie floty wojennej w najskuteczniejszy oręż odstraszania przed 2020 rokiem – mówi Maksymilian Dura, morski ekspert portalu Defence24.
Admirał floty (w st. spocz.) Jędrzej Czajkowski jest zaniepokojony.
-Powtarza się historia sprzed 12 lat, szkoda tylko, że rzadko wyciągamy z niej wnioski. Dzisiaj kończy się żywot morski ponad czterdziestoletnich okrętów typu „Kobben", przejętych 12 lat temu od Norwegów. Mówi się, że posłużą najdalej do 2016 roku. Pozostaje okręt podwodny typu 877E „Orzeł" wyprodukowany w 1986 roku w ZSRR. Okręty podwodne nowego typu być może pojawią się latach 2022-23, a może i później, przetarg na ich zakup został właśnie po raz kolejny przesunięty. To oznacza tyle, że za chwilę, najdalej za dwa, góra trzy lata, utracimy możliwość podtrzymywania kondycji naszych załóg. Można sobie mówić, że zostanie jeszcze przez jakiś czas „Orzeł" i symulatory, ale podwodniak musi szkolić się w „realu", czyli na morzu - mamy więc problem – ostrzega admirał Czajkowski.