Nadzieje na znaczący spadek opłat za gaz ziemny okazały się płonne, choć ropa naftowa, która jest wyznacznikiem cen gazu, od połowy ubiegłego roku staniała o 70 proc. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo w nowym wniosku do Urzędu Regulacji Energetyki zaproponowało zaledwie kilkuprocentową obniżkę ceny tego paliwa. Bo choć od kwietnia znacząco spadła cena surowca z importu, to obniżenie wartości złotego wobec dolara powoduje, że ponoszone przez PGNiG koszty importu nie będą znacząco niższe.

Na dodatek opłata sieciowa, czyli koszty przesłania i dostarczenia gazu, może wzrosnąć. Z wnioskiem o nową taryfę na transport surowca najważniejszymi rurociągami w kraju wystąpiła do URE państwowa spółka Gaz System. Jej szefowie nie ujawniają szczegółów, ale w związku z tym, że spółka ma do wykonania kosztowne inwestycje, można przypuszczać, że liczą na wzrost stawek przesyłowych.

Zarówno PGNiG, jak i Gaz System jeszcze prowadzą negocjacje z Urzędem Regulacji Energetyki. Jego prezes Mariusz Swora przyznał „Rz“, że ma zastrzeżenia do wniosków. I na pewno nie zdoła zatwierdzić taryfy dla PGNiG dziś, dzięki czemu mogłaby ona wejść w życie 1 kwietnia. Swora chciałby, żeby nowe cenniki PGNiG i Gaz Systemu zaczęły obowiązywać w tym samym czasie. Jeśli negocjacje potrwają np. do końca marca, nowe ceny gazu i opłaty sieciowe wejdą w życie w połowie kwietnia.

Opóźnienie to dobra wiadomość dla gazowego potentata, bo jeszcze w kwietniu będzie mógł sprzedawać gaz po dotychczasowych cenach.

Na spadku cen gazu zyskają przede wszystkim duże firmy. Opłata za samo paliwo stanowi w ich rachunkach 85 – 91 proc. W przypadku klientów indywidualnych, którzy wykorzystują gaz tylko do gotowania i płacą ok. 30 zł miesięcznie, sam gaz stanowi zaledwie ok. 40 proc. opłaty. Zaś osoby ogrzewające gazem domy i płacące rachunki w wysokości ok. 330 zł miesięcznie, za paliwo zapłacą prawie 200 zł.