Wejście do nowych krajów Europy Środkowo-Wschodniej jest nieuniknione – mówi Wojciech Mroczyński, członek zarządu AmRestu. Uważa, że potencjał rynku w segmencie casual dining (lokale niezbyt drogie, na każdą okazję – red.) jest kilkakrotnie wyższy od posiadanego przez AmRest portfela restauracji. Spółka, oprócz Polski, działa m.in. w USA, Czechach i na Węgrzech.
Analitycy pozytywnie oceniają plany firmy. – Biznes restauracyjny w Europie Środkowo-Wschodniej ma sporo do nadrobienia i w dalszym ciągu jest tu duże pole manewru, co wraz z rozpoznawalnymi markami, jakie są w portfelu AmRestu, daje całkiem przyzwoitą perspektywę wzrostu – uważa Marcin Stebakow, analityk Beskidzkiego Domu Maklerskiego. Dodaje, że spółka nie powinna mieć problemu z pozyskaniem finansowania na planowane inwestycje.
W planach firmy są też przejęcia. – Na ten moment nie mamy jeszcze zaawansowanych rozmów. W grę wchodzą zarówno zakupy w Polsce, regionie, jak i w USA – mówi Mroczyński. Wskazuje też, że kryzys to odpowiedni moment na selekcję restauracji. – Pracujemy nad poprawą rentowności biznesu. Teraz jest dobry czas na zamykanie nierentownych restauracji. W I półroczu otworzyliśmy 26 lokali, a zamknęliśmy 13.
[wyimek]Ponad 2 mld zł powinny wynieść tegoroczne przychody AmRestu wobec 1,43 mld zł w roku 2008.[/wyimek]
W sumie w tym roku sieć powiększy się o prawie 50 lokali. W przyszłym ma ich powstać jeszcze więcej. Średni koszt uruchomienia jednego to ok. 2,3 mln zł. Zatem na same otwarcia w 2010 r. spółka wyda co najmniej 115 mln zł. Na koniec czerwca AmRest prowadził 433 restauracje.