Oznacza to, że widmo bankructwa zakładu odwleka się o kilka tygodni. – Ze względu na wagę sprawy zdecydowaliśmy o niepodejmowaniu na razie czynności egzekucyjnych – mówi Wojciech Dąbrowski, prezes ARP, która ma w stoczni 25 proc. udziałów.
Jak wyjaśnia, do końca stycznia powinna zostać zakończona analiza planu ratunkowego, który główny właściciel stoczni (ukraińska firma Gdańsk Shipyard Group, która ma w zakładzie 75 proc. udziałów) przedstawił w grudniu. Od wyniku tych analiz zależeć będzie, czy ARP skłonna będzie angażować się jeszcze w ratowanie firmy. W przypadku negatywnej opinii trzeba się liczyć z jej upadkiem. Tym bardziej że oprócz 103 mln zł pożyczki, jaką zakład powinien oddać agencji z końcem roku, ukraiński właściciel powinien jeszcze wykupić od ARP akcje za 69 mln zł.
Resort skarbu i ARP szacują, że dla uratowania przedsiębiorstwa niezbędne jest natychmiastowe dokapitalizowanie go kwotą ok. 390 mln zł. Strona ukraińska mówi o mniejszych pieniądzach – ok. 180 mln zł. Tak czy inaczej rząd nie jest jednak skłonny wykładać żadnych funduszy bez uzyskania pewności, że stocznię da się uratować.
– Minister skarbu oczekuje od ARP rzetelnej i jak najszybszej analizy dokumentów – wyjaśnia Agnieszka Jabłońska-Twaróg, rzeczniczka Ministerstwa Skarbu. Resort nie może sobie pozwolić na działania, które doprowadziłyby do utraty wyłożonych na ratowanie stoczni pieniędzy lub naraziłoby Polskę na zarzut stosowania niedozwolonej pomocy publicznej. Decyzję ARP z zadowoleniem przyjmują ukraińscy udziałowcy. – Jesteśmy gotowi ratować stocznię, ale nie zrobimy tego bez zaangażowania drugiej strony – mówi Jacek Łęski, rzecznik ukraińskiego właściciela.