Solidarność '80 z PPL uważa, że upadek LOT, do którego mogłoby dojść, gdyby Komisja Europejska (KE) zablokowała pomoc publiczną dla przewoźnika, pomoże ich firmie. Są zdania, że skoro skoro lotnisko w Budapeszcie tak szybko odbudowało ruch po upadku Malevu, podobnie byłoby w Warszawie. Tuż po plajcie węgierskich linii ruch w tamtejszym porcie zmniejszył się o blisko 60 proc., ale po dziesięciu miesiącach spadek wyniósł zaledwie 6 proc. Związkowcy z PPL nie mają racji – twierdzą zgodnie ich pracodawca, LOT i analitycy.
Cios w karmiciela
Dzisiaj LOT przynosi Portom 53 proc. ich przychodów. – Pismo związkowców (do KE z żądaniem zablokowania pomocy dla linii – red.) to misja samobójcza. Oznacza, że pracownicy PPL domagają się zniknięcia przewoźnika generującego prawie połowę ruchu lotniczego w porcie w Warszawie, co zapewnia im przecież miejsca pracy – komentuje Barbara Pijanowska-Kuras, rzeczniczka LOT. – Trudno zrozumieć, jaką logiką kierują się związkowcy z Okęcia.
Podobnego zdania są przedstawiciele zarządu PPL. – Ewentualna upadłość LOT wiązałaby się z gwałtownym spadkiem ruchu lotniczego do i z Warszawy – mówi Michał Kaczmarzyk, dyrektor naczelny Portów Lotniczych. Podkreśla, że uderzyłoby to nie tylko w sytuację finansową PPL, ale także uniemożliwiłoby realizację strategii rozwoju lotniska im. Chopina jako centrum przesiadkowego w Europie Środkowej i Wschodniej. Wiadomo, że m.in z powodu planowanych dostaw kolejnych trzech dreamlinerów dla LOT Okęcie przygotowuje się się do zwiększenia przepustowości. Docelowo ma sięgnąć 20 mln pasażerów wobec 10 mln w 2013 r.
Pismo związkowców PPL do Brukseli jest dramatyczną próbą obrony obecnych przywilejów pracowników firmy, w tym wielotysięcznych odpraw. Chcą oni zatrzymania zmian w firmie, które się rozpoczęły, kiedy na początku lutego na stanowisku dyrektora naczelnego Michała Marca zastąpił Michał Kaczmarzyk.
Szorstka przyjaźń
– Nigdy nie było wielkiej miłości między pracownikami, ale także i zarządami LOT i PPL – przypomina Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. Jego zdaniem obie firmy są na siebie skazane, a postawa związków z PPL, zwłaszcza domaganie się w praktyce bankructwa linii, wynika z całkowitego niezrozumienia powiązań biznesowych. – Brużdżenie w Brukseli firmie, z której się w dużej mierze żyje, to kompletny idiotyzm – dodaje Furgalski.