Cofnijmy się do początku lat 90. i jeszcze kilka, kilkanaście lat wcześniej. Próby wybielania PRL tracą jakikolwiek sens przy bardzo prostym teście – przypomnijmy sobie, jakim wyzwaniem było zaspokojenie podstawowych potrzeb podczas wychowywania dziecka, także tych materialnych. Nie było niczego. Zdobycie ubranek, butów, pieluch było nie tyle wyzwaniem, ile totalnym upokorzeniem dla rodziców. Wystarczy wrócić do rodzinnych zdjęć z lat 70. czy 80. Dzieci często są ubrane byle jak. Jednak nie była to kwestia mody czy ograniczonych środków, po prostu niczego innego nie można było kupić.
Nic zatem dziwnego, że początek lat 90. to prawdziwa eksplozja branży. Tyle że w najtańszym, najczęściej dalekowschodnim wydaniu. Była to prosta pochodna zasobności społeczeństwa: okazało się, że może być kolorowo i różnorodnie, ale ze względu na ograniczone budżety rodzin – tandetnie. Oczywiście ten okres miał swoje bardzo korzystne cechy, jak choćby uruchomienie produkcji w Polsce przez wielu wiodących producentów.
Dzisiaj branża jest w bardzo ciekawej sytuacji. Klienci szukają najwyższej jakości. I to nie tylko jakości tworzonej w warunkach wielkiego przemysłu, ale także jakości skrojonej pod indywidualne potrzeby. To daje szanse – i wykazujemy to w naszym raporcie – polskim producentom, zresztą nie tylko jeżeli chodzi o działalność w naszym kraju, ale też ekspansję międzynarodową. Rodzice mają taką cechę, że nie chcą oszczędzać na dzieciach. Jeżeli więc zostanie im zaproponowany produkt, który spełnia wyśrubowane wymagania, przede wszystkim zdrowotne, są w stanie zapłacić wysoką cenę. I o tym przede wszystkim powinni pamiętać nasi producenci.
A zagrożenia? To głównie demografia. Przyszłość naszego rynku nie jest jasna – ale według poważnych prognoz raczej zacznie się on kurczyć. Warto więc zacząć myśleć o ekspansji międzynarodowej. I to nie tylko na nasze podstawowe rynki, czyli do państw UE. Warto sięgnąć dalej, tam gdzie problemów demograficznych po prostu nie ma.