Następnie GE wydrukowało i rozdało pracownikom tysiące egzemplarzy „The Lean Startup" i przeszkoliło dziesiątki tysięcy ludzi w implementacji nowych zasad. Każdy menedżer wyższego szczebla musiał sobie przyswoić nowy biznesowy słownik rodem z Doliny Krzemowej, a szczególnie słowo „pivot" – oznacza ono radykalny zwrot w pierwotnej strategii, gdy okazuje się, że rynek chce od danego produktu czegoś innego, niż firma pierwotnie zakładała.
– Namawialiśmy ludzi do przyjęcia nowej procedury: wypróbuj dane rozwiązanie, potem spójrz na nie z różnych punktów widzenia, a potem spróbuj jeszcze raz – mówi Immelt. – To znacznie lepsza metoda niż centralne zarządzanie i kontrola – dodaje. Co ciekawe, prezes koncernu – inaczej niż część jego pracowników – umie używać korporacyjnego żargonu tak, że brzmi to zupełnie sensownie.
Immelt był przekonany, że czas również zreformować w firmie proces dorocznej oceny pracowników, tak by uczynić go bardziej zrozumiałym i przyjaznym dla ludzi młodszych, obeznanych z komputerami. Za czasów Welcha GE znane było ze swego bezlitosnego systemu oceny, który szeregował pracowników od najlepszego do najgorszego – w zależności od ich wyników. Następnie ludzie z dolnych 10 proc. byli zwalniani („Największymi tchórzami są ci menedżerowie, którzy boją się powiedzieć pracownikom, na jakim miejscu rankingu ci się znaleźli" – mówił Welch w „Bloomberg Businessweeku" w 2012 r.). – Ten system nie miał dłużej sensu – mówi Susan Peters, wiceprezes GE odpowiedzialna za HR. Koncern postanowił całkowicie od niego odejść, zastępując go nowym, bardziej empatycznym, w którym pracownicy otrzymywali wsparcie od szefów i bardziej doświadczonych kolegów.
Nie wszystkie pomysły Immelta się sprawdziły – ale te ostatnie przyniosły zakładane efekty. Jak podaje GE, wdrożenie FastWorks pozwoliło np. na opracowanie nowej turbiny gazowej w ciągu 1,5 roku – zamiast zwyczajowych pięciu lat. – Oto linia produkcyjna, na której powstawać będzie produkt wart miliard dolarów – mówi Steve Bolze, szef energetycznego ramienia GE. – Prawdopodobnie będzie to największe pojedyncze wdrożenie w historii naszej firmy.
W kwietniu 2015 r. Immelt ogłosił plan sprzedaży wartych 200 mld dol. aktywów należących do GE Capital w ciągu najbliższych dwóch lat. Choć na Wall Street spodziewano się takiego ruchu, nikt nie przypuszczał, że stanie się to tak szybko. Używając nowej firmowej nomenklatury, Immelt nazwał swoją decyzję „pivotal day". Uprzednio sceptyczni analitycy wychwalali go podczas telekonferencji, na której prezentował założenia planu. Nawet Scott Davis z Barclays Capital, który jeszcze miesiąc wcześniej spekulował, że Immelt wkrótce straci posadę, teraz był skruszony. – Gratulacje – powiedział do Immelta. – Wiem, że przez lata często obrzucaliśmy cię gównem, ale teraz jest dobry moment na odkupienie win. Przyjmij moje przeprosiny. I dodał: – Myślę, że zachowasz robotę nieco dłużej, niż przypuszczałem.
Pozbywając się zdecydowanej większości ryzykownego biznesu finansowego, GE dopiął jednocześnie umowę na sprzedaż działu produkcji sprzętu domowego chińskiemu konglomeratowi Haler. Jednocześnie powiększył swe udziały w światowym przemyśle energetycznym, kupując za 10 mld dol. Alstom, francuskiego potentata energetycznego. W rezultacie tych operacji w 2018 r. aż 90 proc. przychodów GE ma pochodzić z operacji przemysłowych (dla porównania: GE Capital w swym złotym okresie, od późnych lat 90. po połowę pierwszej dekady XXI w., odpowiadał aż za 40 proc. przychodów grupy GE). Immelt mówi, że to ukoronowanie planu, który koncern wprowadzał już od czasów kryzysu finansowego. Choć przyznał, że dla obserwatorów z zewnątrz nie musiało to być czytelne.
W styczniu GE ogłosił decyzję o przeprowadzce centrali do Bostonu. Wprawdzie trudniej tu znaleźć spacerujące wolno jelenie, ale za to programistów – dużo łatwiej. – Siedząc gdzieś na wsi, nigdy nie jesteś w głównym nurcie wydarzeń, nie odczuwasz zdrowego strachu przed tym, co przyniesie przyszłość, nie dostajesz tej pożytecznej biznesowej paranoi – tłumaczy tę decyzję szef grupy. – Jestem przekonany, że dla każdego biznesu dobrze jest znajdować się w miejscu, gdzie cały czas pojawiają się nowe koncepcje.
Przeprowadzka centrali pozwoli także łatwiej pozyskiwać nowych, zdolnych pracowników o potrzebnych kwalifikacjach. Wciąż niewielu ludzi kojarzy GE z tworzeniem oprogramowania, więc rekrutacja nadal pozostaje wyzwaniem. Przyznał to zresztą sam koncern, wykupując w telewizji reklamę, której bohaterem jest fikcyjny programista o imieniu Owen. Napotyka on pełne niezrozumienia miny przyjaciół, gdy mówi im, że dostał robotę w GE.
„Chłopaki, będę pisał nowe programy dla samolotów, pociągów, a nawet szpitali, by te pracowały lepiej" – mówi Owen.
„To znaczy, że będziesz pracował w pociągu?" – pyta jeden z przyjaciół.
„Nie, nie w pociągu, ale nad pociągami" – prostuje Owen.
„To znaczy, że już nie będziesz programował?".
Ten przykład umiejętności śmiania się z samych siebie – wciąż rzadki w GE – nieoczekiwanie bardzo pomógł w rekrutacji. – Reklamy z Owenem ośmiokrotnie zwiększyły liczbę napływających do nas podań o pracę – mówi Ruh, obecnie chief digital officer GE.
W ośrodku w San Ramon pracuje dziś 1,3 tys. osób, w tym także pewna grupa imigrantów z Google'a czy Facebooka. Zespół dorobił się już lotniczych klientów, którzy w praktyce używają aplikacji na Predixa do badania wydajności silników swych samolotów. Pozwala to np. na ustalanie konkretnych, indywidualnych terminów serwisowych dla silników bazujących na danych z konkretnej maszyny – a nie na średniej dla całej floty. Team z San Ramon opracował także inteligentne turbiny wiatrowe, które tak ustawiają swoje łopatki, by łapać jak najwięcej wiatru. GE utrzymuje, że może to zwiększyć ich wydajność nawet o 20 proc.
Jednak by osiągnąć swój ambitny cel dołączenia GE w 2020 r. do 10 największych na świecie producentów oprogramowania, Immelt musi sprzedać wielokrotnie więcej aplikacji na Predixa. A data ta nie jest przypadkowa. Zgodnie z tradycją prezes GE pełni swoją funkcję 20 lat. A to oznacza, że właśnie koło 2020 r. misja Immelta będzie dobiegać końca. On sam mówi, że firma już teraz ma przygotowany plan sukcesji. A jeśli uda mu się zrealizować do końca wielką cyfrową rewolucję, odejdzie w chwale, tak jak to miało miejsce w przypadku Welcha.
GE podaje, że sprzedaż usług opartych na Predixie dla klientów, którzy produkują swój własny sprzęt, już się rozkręca. Firma Pitney Bowes już używa Predixa w swoich maszynach sortujących i markujących listy. Toshiba zaczęła montować je w swoich dźwigach. Harel Kodesh, szef technologii w GE Digital (programistycznym ramieniu firmy), uważa, że przemysłowy internet – czyli internet w produkcji przemysłowej – staje się ogromną i bardzo przyszłościową dziedziną. – Ludzie jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy, bo tego nie widać na zewnątrz. Ale przemysłowy internet zaczyna być jedną z najpotężniejszych gałęzi globalnej sieci – mówi. – Pomijając oczywiście porno.
Ale nie tylko General Electric to wie. Dlatego ze wszystkich stron czuje oddech konkurencji. Amazon i Google ostro wchodzą w internet rzeczy, podobnie jak IBM i Microsoft. Działają dziesiątki małych start–upów z podobnymi ambicjami, które nie potrzebują Erica Riesa, by powiedział im, co robić. I jest jeszcze jedna duża niewiadoma: czy wielkie korporacje produkcyjne zechcą zwrócić się do GE, by to właśnie ten koncern zajął się ich danymi? – Jeśli jesteś firmą przemysłową o pewnym rozmiarze i specjalizacji, czy na pewno przyjdziesz do GE i powiesz: Hej, może chcecie przejąć informacje o moim biznesie? Czy jednak dojdziesz do wniosku, że warto to zrobić na własną rękę? – pyta retorycznie Brian Langenberg, niezależny analityk i założyciel firmy Landenberg & Co. w Chicago. – Ja jestem sceptyczny.
Jeff Immelt ma inne zdanie. Niedawno wygłosił w Dubaju wykład na temat przemysłowego internetu. Nie mówił jednak „do specjalistów od nowych technologii ze sterczącymi włosami" – jak sam ich nazywa. Przemawiał do bossów firm naftowych i lotniczych. Innymi słowy, do ludzi swojego pokroju. Zauważył, że w trakcie jego przemówienia z aprobatą kiwali głowami. – Oto nadchodzi moment, gdy zdajemy sobie sprawę, że to może zadziałać – mówił Immelt. – To naprawdę może zadziałać.
Devin Leonard Rick Clough
Artykuł pochodzi z "Bloomberg Businessnews Polska"