Prof. Leonard Etel: Lubię wędkować w dziczy

Rozmowa | Leonard Etel, profesor prawa, rektor Uniwersytetu w Białymstoku

Aktualizacja: 12.06.2016 10:23 Publikacja: 12.06.2016 10:00

prof. Leonard Etel

prof. Leonard Etel

Foto: Fotorzepa/Krzysztof Skłodowski

Rz: Kiedy rozmawiamy, jest pan w drodze na ryby. Dokąd pan jedzie?

Leonard Etel: Do Szwecji na sandacza. Liczy się to, że będę przebywał na łonie natury. Oderwę się na tydzień od codziennego zgiełku. Będę w zupełnie innym, sandaczowym świecie. Jeśli na co dzień ma się kontakt z wieloma ludźmi, chce się kontaktu z rybą i z nikim więcej. Ludzi czasami ma się dosyć. Wędkując, poznaję miejsca, w których turyści bywają rzadko. Bo kto by np. pojechał zimą do Mongolii? Albo kto by pojechał na Półwysep Kolski czy w marcu do Jakucji, czyli we wschodnie regiony Syberii, i spał tam w namiocie przy temperaturze 35 stopni poniżej zera?!

Z pewnością amatorów takich podróży jest niewielu.

No właśnie, a my przejeżdżaliśmy przez skutą lodem Lenę. W miejscu, w którym ją przecinaliśmy, miała 10 km szerokości. Na lodzie były znaki drogowe. Jeździły też po nim ciężarówki.

W Mongolii lód był gruby na prawie dwa metry. Łowiliśmy tam ryby, z którymi, nawiasem mówiąc, było dość słabo. Od wielu lat jeździmy zazwyczaj w sześcioosobowym gronie. Najpierw typujemy najciekawsze łowiska na świecie.

Nie wędkuje pan sam?

Kiedyś wędkowałem, ale to mogło się zakończyć tragicznie. Dwa dni przeleżałem w namiocie z zapaleniem wyrostka. Nie mogłem się ruszyć. W końcu wyrostek mi się rozlał. Znalazł mnie kolega. Najprawdopodobniej uratował mi życie. Po tym wędkowaniu trzy miesiące spędziłem w szpitalach. To było wiele lat temu, miałem 19 lat. Nie było wówczas komórek, ale i teraz w miejscach, w które jeździmy, telefony nie mają zasięgu.

Które wędkowanie wspomina pan najlepiej?

To w Wenezueli. Łowiliśmy w rzece Caura. Przez dziesięć dni przebywaliśmy w kompletnej dziczy. Widywaliśmy w tym czasie tylko dwie rodziny indiańskie, które z nami pływały. Wyjazd był surwiwalowy. Spaliśmy w hamakach pod gołym niebem, każdego dnia w innym miejscu. Łowiliśmy payary – ryby wyglądem przypominające torpedę, o łbach uzbrojonych w masywne zębiska długości do 15 cm. Były też arapaimy, bardzo agresywne ryby, które mogą ugryźć człowieka. Na szczęście na naszych wyprawach nikomu nic się nie stało.

Moim największym osiągnięciem jest złowienie bardzo rzadkiej ryby tajmień w Mongolii. Miała około metra. Złowiłem cztery takie sztuki.

Czy taka egzotyczna ryba smakuje lepiej niż złowiona w Polsce?

Payara jest niesmaczna. Ma bardzo długie ości i suche mięso. Najlepsze ryby, jakie kiedykolwiek jadłem, to mongolskie lenoki. Z wyglądu przypominają pstrąga, ale są większe. W Mongolii nie ma sklepów, więc przez trzy tygodnie na okrągło jedliśmy lenoka. Ryby na ogół jednak fotografujemy i wypuszczamy, co wzbudza niezadowolenie przewodników wędkarskich. Kiedy puszczaliśmy 80-kilogramowe płaszczki na rzece Mekong czy potężne sumy w Rosji, długo nie mogli zrozumieć, dlaczego to robimy. Dużych ryb nie zabijamy. To piękne zwierzęta. Niech żyją dalej.

Od kiedy pan łowi?

Od kiedy pamiętam. Na pierwsze wędkowanie zabrał mnie starszy brat. Pojechaliśmy rowerami. Sami zrobiliśmy wędki z leszczyny. Jednak łowienie powiązane z turystyką wędkarską rozpocząłem na studiach. We wrześniu wyjeżdżamy na Jenisej, 800 km od Krasnojarska.

Zapewne zapakuje pan dużo lepsze wędki niż te leszczynowe. Ile pan ich ma?

Nawet nie wiem ile. O części zapominam zaraz po kupieniu. Łapię się na tym, że kupuję, żeby mieć, niekoniecznie korzystać. Wędki trzymam i w domu – w Białymstoku, i na Mazurach – na działce. Potrzebuję na nie coraz więcej miejsca.

Z wędkami jest też problem w podróży. Zdarza się, że musimy ich szukać na lotniskach. Ginęły nam kołowrotki. Na szczęście nigdy nie było tak, że dotarliśmy na miejsce bez wędek. Zawsze mieliśmy czym łowić.

—rozmawiała Katarzyna Wójcik

Rz: Kiedy rozmawiamy, jest pan w drodze na ryby. Dokąd pan jedzie?

Leonard Etel: Do Szwecji na sandacza. Liczy się to, że będę przebywał na łonie natury. Oderwę się na tydzień od codziennego zgiełku. Będę w zupełnie innym, sandaczowym świecie. Jeśli na co dzień ma się kontakt z wieloma ludźmi, chce się kontaktu z rybą i z nikim więcej. Ludzi czasami ma się dosyć. Wędkując, poznaję miejsca, w których turyści bywają rzadko. Bo kto by np. pojechał zimą do Mongolii? Albo kto by pojechał na Półwysep Kolski czy w marcu do Jakucji, czyli we wschodnie regiony Syberii, i spał tam w namiocie przy temperaturze 35 stopni poniżej zera?!

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?