Rz: Kiedy rozmawiamy, jest pan w drodze na ryby. Dokąd pan jedzie?
Leonard Etel: Do Szwecji na sandacza. Liczy się to, że będę przebywał na łonie natury. Oderwę się na tydzień od codziennego zgiełku. Będę w zupełnie innym, sandaczowym świecie. Jeśli na co dzień ma się kontakt z wieloma ludźmi, chce się kontaktu z rybą i z nikim więcej. Ludzi czasami ma się dosyć. Wędkując, poznaję miejsca, w których turyści bywają rzadko. Bo kto by np. pojechał zimą do Mongolii? Albo kto by pojechał na Półwysep Kolski czy w marcu do Jakucji, czyli we wschodnie regiony Syberii, i spał tam w namiocie przy temperaturze 35 stopni poniżej zera?!
Z pewnością amatorów takich podróży jest niewielu.
No właśnie, a my przejeżdżaliśmy przez skutą lodem Lenę. W miejscu, w którym ją przecinaliśmy, miała 10 km szerokości. Na lodzie były znaki drogowe. Jeździły też po nim ciężarówki.
W Mongolii lód był gruby na prawie dwa metry. Łowiliśmy tam ryby, z którymi, nawiasem mówiąc, było dość słabo. Od wielu lat jeździmy zazwyczaj w sześcioosobowym gronie. Najpierw typujemy najciekawsze łowiska na świecie.