Jacek Trela: O uczniach i nauczycielach

Nikt nie może zakazać podejmowania tematów, które są ważne dla młodzieży. Ani takich, które są ważne dla wszystkich.

Aktualizacja: 09.11.2020 18:28 Publikacja: 09.11.2020 16:50

Jacek Trela: O uczniach i nauczycielach

Foto: AFP

Był rok 1967. Na lekcję geografii, w zastępstwie, przyszedł nauczyciel od zajęć praktyczno-technicznych. Na jego pytanie o miasta polskie na literę „W” ja także się zgłosiłem i powiedziałem: „Wilno”. Widziałem zakłopotanie nauczyciela, szybko zareagował, że nie jest to polskie miasto. Równie szybko odpowiedziałem, że było i jest polskim miastem. Nauczyciel – jak sądzę – czuł się nieswojo. Czy zgłosić taki „antypaństwowy, reakcyjny” eksces ucznia do dyrektorki, czy sprawę przemilczeć? Ja też zacząłem się bać, głównie o ewentualne konsekwencje wobec mojej mamy, która pracowała wtedy w urzędzie państwowym.

Wraca stare

Na szczęście nauczyciel był przyzwoity i nie doniósł do dyrektorki. Powiedział tylko mojej wychowawczyni, nauczycielce języka polskiego – Marii Pawłowskiej, a ona mnie przytuliła i powiedziała, że mam rację. To jej zawdzięczamy, ja i moja klasa, że poznaliśmy powstańczą historię Warszawy poprzez piosenki z tamtego okresu śpiewane na jej lekcjach we wrześniu każdego roku. Młodszym czytelnikom powiem, że lata 60. XX w. to nie był czas sprzyjający wspomnieniom o powstaniu.

Czytaj też: Uczennice wykluczone z wirtualnej lekcji za „błyskawice” Strajku Kobiet

Zacząłem od przytoczenia tego epizodu z mojej szkoły podstawowej, bo go mocno przeżyłem, o czym świadczy, że pamiętam go po 53 latach. Widzę nawet salę, w której to się zdarzyło.

W tym roku mój wnuczek zaczął naukę w szkole podstawowej (niestety, od wczoraj nauka odbywa się zdalnie), w której obok przedmiotów określonych programem nauczania uczniowie wybierają swój parlament, rząd, a także sędziów. Jak wiele różni „moją” szkołę od obecnej... Ale okazuje się, że te różnice mogą ulec zatarciu, a cofnięcie się do atmosfery sprzed ponad 50 lat stać się rzeczywistością.

W komunikacie rzeczniczki prasowej Ministerstwa Edukacji czytamy m.in.: „Mamy sygnały, że niektórzy nauczyciele namawiali uczniów do udziału w protestach. (…) Poprosiliśmy kuratorów oświaty o sprawdzenie, czy takie sytuacje miały miejsce w ich regionie i jaka była na nie reakcja dyrektorów szkół. Jeżeli potwierdzi się, że niektórzy nauczyciele namawiali uczniów do udziału w protestach lub sami brali w nich udział, powodując zagrożenie w czasie epidemii i zachowując się w sposób uwłaczający etosowi ich zawodu, będą wyciągnięte konsekwencje przewidziane prawem. Nie ma także naszej zgody na zachęcanie dzieci oraz młodzieży do chuligańskich i wulgarnych zachowań”.

To piękna lekcja

W jednym komunikacie połączono nie bez powodu kilka kwestii – od namawiania uczniów do udziału w protestach Strajku Kobiet przez udział nauczycieli w takich protestach i powodowanie zagrożenia w czasie epidemii, co miałoby uwłaczać etosowi zawodu nauczyciela, i wreszcie zachęcanie dzieci i młodzieży do chuligańskich i wulgarnych zachowań. Zabieg retoryczny tak samo sprytny jak łatwy do rozszyfrowania. Chodzi o położenie akcentu na chuligaństwo jako element rzekomo dominujący w protestach młodzieży i tym samym zdezawuowanie niezadowolenia młodzieży i obarczenie nauczycieli odpowiedzialnością za te wystąpienia.

Tymczasem, jak można było zaobserwować, ekscesy chuligańskie były marginesem protestów i nie mogły zdominować pokojowego charakteru (co nie znaczy pozbawionego siły, ekspresji i emocji) protestu w całym kraju. Ponadto, a może przede wszystkim, jakoś nie mogę sobie wyobrazić, aby znalazł się choćby jeden nauczyciel, który namawiałby do chuligaństwa. Nauczyciele, pomimo podejmowanych wobec nich dwa lata temu w okresie ich strajku działań propagandowych mających na celu obniżenie prestiżu zawodu, są grupą cenioną, z autorytetem i zaufaniem.

Co mówią przepisy o prawach i obowiązkach nauczycieli? Artykuł 54 ust. 1 konstytucji gwarantuje każdemu (zatem także nauczycielom i uczniom) wolność wyrażania poglądów, a art. 57 zapewnia prawo do organizowania i uczestniczenia w pokojowych zgromadzeniach. W Ministerstwie Edukacji szczególnie powinni o tym wiedzieć. Karta nauczyciela stanowi w art. 6, że nauczyciel obowiązany jest m.in. dbać o kształtowanie u uczniów postaw moralnych i obywatelskich zgodnie z ideą demokracji, pokoju i przyjaźni między ludźmi różnych narodów, ras i światopoglądów. Zgodnie zaś z prawem oświatowym celem edukacji jest m.in. kształtowanie u uczniów postaw prospołecznych, a także wspieranie dziecka w rozwoju ku pełnej dojrzałości fizycznej, emocjonalnej, intelektualnej, duchowej i społecznej.

Czy w myśl tych przepisów można zakazać nauczycielowi rozmowy z uczniami o bieżącej sytuacji politycznej w kraju? Nikt nie może mu zabronić podejmowania tematów, które są ważne dla młodzieży. Nie można też zabronić nauczycielowi przedstawiania własnych opinii i poglądów.

Przede wszystkim trzeba także wiedzieć, czego zdaje się Ministerstwo Edukacji nie zauważa, że młodzi ludzie mają własne poglądy i nikt nie musi im ich narzucać. Uczniowie mogą wyrażać swój bunt także na ulicach, a dorośli nie są od tego, by zakazywać postaw obywatelskich ani mówić, jakie hasła można wznosić. Dochodzę do języka protestów, który jest tak krytycznie oceniany przez rządzących. Rzeczywiście nie jest to język znany z dotychczasowych manifestacji. Na tłumnych protestach KOD w 2016, 2017 r. śpiewano „Odę do radości”. Ale w tamtych marszach uczestniczyli 50– 60-latkowie, którzy idąc powoli, wspominali swoją młodość ze stanu wojennego i się rozchodzili. Teraz dynamika protestów jest zupełnie inna. Także język. Ale to nie jest wina protestujących ani nauczycieli. Trzeba sięgnąć do źródła tych protestów, żeby znaleźć winowajcę.

Napisałem o mojej nauczycielce języka polskiego w szkole podstawowej i kształtowaniu przez nią naszych – jej uczniów – postaw obywatelskich. Ona także uczyła nas, że jedną z najważniejszych reguł gramatycznych jest, aby „podmiot zgadzał się z orzeczeniem”. Na jednym z transparentów niesionych w protestach było napisane: „Podmiot nie zgadza się z orzeczeniem”. To piękna lekcja obywatelska.

Autor jest prezesem Naczelnej Rady Adwokackiej

Był rok 1967. Na lekcję geografii, w zastępstwie, przyszedł nauczyciel od zajęć praktyczno-technicznych. Na jego pytanie o miasta polskie na literę „W” ja także się zgłosiłem i powiedziałem: „Wilno”. Widziałem zakłopotanie nauczyciela, szybko zareagował, że nie jest to polskie miasto. Równie szybko odpowiedziałem, że było i jest polskim miastem. Nauczyciel – jak sądzę – czuł się nieswojo. Czy zgłosić taki „antypaństwowy, reakcyjny” eksces ucznia do dyrektorki, czy sprawę przemilczeć? Ja też zacząłem się bać, głównie o ewentualne konsekwencje wobec mojej mamy, która pracowała wtedy w urzędzie państwowym.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Co dalej z podsłuchami i Pegasusem po raporcie Adama Bodnara
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem