Dziś w Warszawie mamy do czynienia ze swoistym paradoksem: miasto się rozwija na skalę nigdy dotąd niespotykaną, a jednocześnie blokuje własny rozwój. Ten paradoks jest o tyle ciekawy, że obecnie powstaje 12 wieżowców, co nigdy wcześniej w historii nie miało miejsca. Oprócz tego prowadzonych jest wiele mniejszych inwestycji biurowych czy mieszkaniowych.
Problem polega na tym, że od trzech lat władze miasta blokują aktywność inwestorów prywatnych. Zaczęło się to od słabnącej pozycji Hanny Gronkiewicz-Waltz (afera reprywatyzacyjna), która uległa presji różnej maści pieniaczy i ruchów antymiejskich. Ta polityka automatycznie została przejęta, a nawet „udoskonalona” przez obecną ekipę rządzącą ratuszem. Bo przecież niemal wszystkie budowy, które teraz widzimy, są realizowane na podstawie postępowań sprzed czterech–sześciu lat.
Warto pamiętać, że cykl inwestycyjny trwa kilka lat – trzeba przygotować odpowiednie dokumenty, zdobyć decyzję środowiskową, wiele uzgodnień, pozwolenie na budowę itp. To, co widzimy na ulicach Warszawy, nie jest więc efektem wczorajszych czy przedwczorajszych decyzji, lecz skutkiem decyzji poprzednich władz miasta, podjętych kilka lat temu.
Oczywiście, nawet w okresie największego prosperity nie było tak, że inwestorzy rządzili miastem. Wszystkie decyzje były podejmowane w sposób rozsądny, służący zrównoważonemu rozwojowi miasta. To wówczas wspólnie z Biurem Architektury i Planowania Przestrzennego stworzyliśmy koncepcję nowego city na terenach poprzemysłowej Woli.
Dzisiaj już wiemy, że ponaddwuletni okres spowolnienia powoduje, że część firm przenosi swoje budżety do innych miast. Inwestorzy są zniecierpliwieni brakiem jakichkolwiek działań miasta, brakiem decyzji – ani na tak, ani na nie. Jednocześnie postanowiono pozbyć się kompetentnych i doświadczonych urzędników (m.in. dyrektorów w Biurze Architektury i Planowania Przestrzennego, w Biurze Drogownictwa i Komunikacji oraz Biurze Rozwoju Miasta).