Większość moich przyjaciół z dużym wyprzedzeniem i determinacją postanowiła stanąć w szeregach partii znanej jako „Trump? Po moim trupie!" („Never Trump"). W sytuacji gdy Donald Trump został ku dość powszechnemu zaskoczeniu wybrany na prezydenta, trapi ich zapewne wiele obaw i złych przeczuć. I kto wie, być może się one sprawdzą. A jednak na zachmurzonym nieboskłonie wyraźnie widzę promyk nadziei.
Idąc spać 7 listopada i starając się myśleć niewesoło i realistycznie, czułem, że jestem już wewnętrznie pogodzony z niemal pewnym zwycięstwem Hillary Clinton. Obawiałem się, rzecz jasna, euforii, jaka nastąpi w szeregach NARAL [National Abortion and Reproductive Rights Action League, jednej z najpoważniejszych organizacji proaborcyjnych w USA – przyp. red.], ruchu Death with Dignity [dosł. Śmierć z Godnością, organizacja propagująca eutanazję w USA – przyp. red.] i innych żarliwych entuzjastów śmierci. Obawiałem się jeszcze bardziej zażartego niż dotąd prześladowania Małych Sióstr Ubogich [zakon, który został pozwany przez Departament Zdrowia USA, ponieważ odmówił opłacania pakietu obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego sióstr, obejmującego koszty antykoncepcji i aborcji – przyp. red.].