Kolacja na siedem telefonów

Włoski komediodramat „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" w reżyserii Paola Genovese relacjonujący burzliwe spotkanie grupki przyjaciół, podczas którego tylko na pozór nikt nie ma nic do ukrycia, z miejsca stał się hitem 2016 roku. Docenili go zarówno krytycy, jak i widzowie na całym świecie. Do tego wręcz stopnia, że prawa do jego adaptacji sprzedano na tyle rynków, iż film trafił ostatecznie do Księgi rekordów Guinnessa jako najczęściej przerabiany obraz w historii kina.

Publikacja: 27.09.2019 18:30

Kolacja na siedem telefonów

Foto: materiały prasowe

Jednak nic dziwnego, że dzieło cieszy się aż taką popularnością, nie tylko wśród publiczności, ale i w gronie producentów, każdorazowo czerpiących spore zyski z przedsięwzięcia. Opowieść jest wszak na tyle uniwersalna i genialna w swej prostocie, że śmiało można z niej czerpać garściami, uzupełniając jedynie o elementy charakterystyczne dla kraju, w którym rzecz akurat powstaje. Ponadto realizacja tej historii jest stosunkowo niedroga – poza opłaceniem siedmiorga aktorów wcielających się w główne, równo rozłożone role oraz wynajęciem studia, w którym można zainscenizować eleganckie mieszkanie, niewiele więcej potrzeba. Polska wersja była więc tylko kwestią czasu, zwłaszcza że nad Wisłą oryginał został przyjęty znakomicie. Już nieco mniej oczywiste było powierzenie pieczy nad „(Nie)znajomymi" Tadeuszowi Śliwie, dla którego jest to pełnometrażowy debiut fabularny, wcześniej reżyserował tylko etiudy i wideoklipy.




Punkt wyjścia jest nieskomplikowany. Oto kilkoro znajomych spotyka się na kolacji, a ktoś z tego grona rzuca pomysł, by zagrać w otwarte karty, a raczej otwarte telefony. Od tej chwili wszystkie wiadomości trzeba przeczytać pozostałym uczestnikom imprezy, zdjęcia pokazać, zaś wszelkie połączenia – przychodzące i wychodzące – wykonywać w trybie głośnomówiącym. Pal licho, że to mało prawdopodobne, by o tak późnej porze i w tak krótkim czasie skrzętnie ukrywane sekrety i powielane kłamstwa bohaterów mogły wyjść na jaw, ale z dramaturgicznego punktu widzenia koncepcja jest genialna.

Znajomość oryginału nie jest konieczna, wręcz przeciwnie. Śliwa – przy udziale współscenarzystki i producentki Katarzyny Sarnowskiej – dokonuje bezpośredniego przepisania wielu dialogów z włoskiej wersji filmu, lecz na szczęście wzbogaca swój utwór o elementy ściśle rodzime. Powstała opowieść o współczesnej Polsce. Dzieje się tu i teraz, z zachowaniem jedności czasu, miejsca i akcji. To udana próba, być może pierwsza aż tak prawdziwa, sportretowania warszawskiej klasy średniej. I choć stolica wciąż jest bytem mitycznym, to wydaje się znacznie bliższa przeciętnemu Polakowi niż to samo miasto portretowane w komediach romantycznych. Warszawa stanowi tu synekdochę kraju, w którym mieszkania kupowane są na kredyt tylko po to chyba, by ostatecznie widok z okna i tak przysłonił kolejny blok stawiany przez dewelopera; kraju, w którym ludzie lubią zaglądać do cudzych portfeli, zwłaszcza jeśli ktoś inny zarabia w euro i żyje – jak się okazuje – ponad stan; kraju, w którym oddanie matki czy ojca do domu opieki jest odbierane jako działanie nie po bożemu, ale już zachowania homofobiczne są na porządku dziennym.

Nie ma co ukrywać, reżyser znakomicie panuje zarówno nad szalenie scenicznym materiałem, jak i nad aktorami w tym samym stopniu obecnymi w każdej scenie, a zdając sobie sprawę z ograniczeń, sięga po rozwiązania formalne (długie ujęcia, montaż wewnątrzkadrowy, zabawa światłem oraz nieustanna zmiana tempa podawania dialogów), dzięki którym udaje mu się wyjść poza sztywne ramy. A przy okazji – parafrazując słowa powracającego niczym refren utworu Franka Sinatry – zostawia widza z pytaniem, czy bohaterowie wciąż będą się kochać, zanim noc się skończy.

„(Nie)znajomi", reż. Tadeusz Śliwa, dystr. Mówi Serwis

Jednak nic dziwnego, że dzieło cieszy się aż taką popularnością, nie tylko wśród publiczności, ale i w gronie producentów, każdorazowo czerpiących spore zyski z przedsięwzięcia. Opowieść jest wszak na tyle uniwersalna i genialna w swej prostocie, że śmiało można z niej czerpać garściami, uzupełniając jedynie o elementy charakterystyczne dla kraju, w którym rzecz akurat powstaje. Ponadto realizacja tej historii jest stosunkowo niedroga – poza opłaceniem siedmiorga aktorów wcielających się w główne, równo rozłożone role oraz wynajęciem studia, w którym można zainscenizować eleganckie mieszkanie, niewiele więcej potrzeba. Polska wersja była więc tylko kwestią czasu, zwłaszcza że nad Wisłą oryginał został przyjęty znakomicie. Już nieco mniej oczywiste było powierzenie pieczy nad „(Nie)znajomymi" Tadeuszowi Śliwie, dla którego jest to pełnometrażowy debiut fabularny, wcześniej reżyserował tylko etiudy i wideoklipy.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu