Nigdy więcej!" – to moralne przyrzeczenie stało się fundamentem powojennego Zachodu. Po bezprecedensowych tragediach II wojny światowej w jednym zgadzano się powszechnie. Należało uczynić wszystko, aby Holokaust – lub szerzej: masowa eksterminacja ludzi – nie mógł się powtórzyć. Z tym hasłem w sercach przywódcy zwaśnionych do niedawna państw przystąpili do budowania zjednoczonej Europy, a miliony zwykłych obywateli – do żmudnego podnoszenia jej z ruin.
A jednak możliwość wystąpienia ludobójstwa nie zniknęła. Nie z braku dobrej woli czy politycznych chęci. Po prostu dlatego, że masowa eksterminacja to nieusuwalna część nowoczesnego świata. Nie da się jej „puścić z dymem". Tę bulwersującą tezę sformułował przed laty Zygmunt Bauman w głośnej książce „Nowoczesność i Zagłada". Dziś, ponad rok od śmierci znanego socjologa, warto ją przypomnieć.
Czym była Zagłada?
Cień Holokaustu wisiał nad odradzającą się po wojnie Europą, przypominając uporczywie o tym, o czym większość jej mieszkańców wolałaby zapomnieć. Świadomość tego, co się stało, obezwładniano więc, by nie burzyła dobrego snu i nie przeszkadzała w trudach odbudowy. Dokonywano tego na dwa sposoby. Pierwszy polegał na uznaniu Zagłady za sprawę stricte żydowską. Widziano więc w niej tragiczną w skutkach erupcję wielowiekowego i powszechnego w Europie antysemityzmu – przesądu nieporównywalnego z żadnym innym. Ujmowany w tej perspektywie Holokaust był rzeczą bez precedensu i bez konsekwencji. Zdarzeniem jedynym w swoim rodzaju i – z definicji – niepowtarzalnym. Był historyczną anomalią; monstrualnym wprawdzie, ale jednak tylko wyjątkiem. Studia nad nim mogły co najwyżej powiedzieć coś o owym osobliwym zwyrodnieniu, ale nic poza tym. Zagłada nie naruszała w żaden sposób tego, co wiemy o nowoczesnej cywilizacji czy ludziach, którzy ją tworzą.
Druga metoda obezwładniania traumy była krańcowo odmienna. Przedstawiała Holokaust jako kolejny (ekstremalny) przykład nietolerancji, przesądu czy agresji. Słowem, rzeczy, z którymi nowoczesna cywilizacja walczy, ale i z którymi musi współistnieć, przynajmniej do czasu, aż znajdzie na nie jakieś „ostateczne rozwiązanie". Zagłada była w tym kontekście uznawana za coś „naturalnego". Stanowiła kolejny epizod tej samej, odwiecznej rzezi, jaką ludzie sobie nawzajem urządzają. Dawniej dokonywano jej za pomocą siekier i mieczy, potem przeszliśmy do armat, aż wreszcie w XX stuleciu przyszła kolej na bombę atomową i komory gazowe. Nowe są tu jednak tylko narzędzia, po jakie ludzie sięgają. Sama istota rzeczy, sam mechanizm działania jest natomiast odwieczny. Nie może nam powiedzieć o człowieku niczego, o czym nie wiedzielibyśmy wcześniej.
W swojej książce Bauman zdecydowanie zerwał tak z jedną, jak i z drugą interpretacją. Ze swadą argumentował, że Zagłada nie była sprawą wyłącznie żydowską. Dotyczyła – i wciąż dotyczy – nas wszystkich. Nie można jej odłożyć na półkę z historycznymi osobliwościami ani zamknąć pod szklanym kloszem jako jeden więcej muzealny eksponat. Przeciwnie: jest zdarzeniem, które pozwala dostrzec w projekcie nowoczesnego społeczeństwa coś, co wcześniej pozostawało niewidoczne. W tym (i tylko w tym) sensie Zagłada była bezprecedensowa: wprowadziła istotne novum do tego, jak pojmujemy samych siebie oraz nowoczesny świat, w którym żyjemy.