Jak było w setną rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę z grubsza pamiętamy. W 200. rocznicę zdaniem Inglota będą stoły z pól siłowych obficie zastawione, a nade wszystko maszyny czasu i agenci temporalni, którzy poprzez interwencję w przeszłości będą chcieli odwrócić bieg historii. Niestety, autor postanowił przedstawić bliżej technikę, która do tego posłuży; fizycy lepiej niech tego nie czytają. Mocną stroną powieści jest za to warstwa historyczna: opisy Lublina i Warszawy, nędzy na prowincji i przerażającej mentalności pospólstwa, któremu wolna Polska ani w głowie. Gdy pociąg z Komendantem przedziera się przez pustkowia listopadową nocą, czytelnik mimo woli wątpi, czy dzieło oswobodzenia tego ponurego, zdziczałego kraju w ogóle może się powieść. A jeszcze rosyjscy agenci temporalni planują wysadzić skład pod Łowiczem.




Na szczęście nasi agenci stają na wysokości zadania i plan ten storpedują. Jednak metody, których się imają, nawet w wieku cudów, jakim będzie zapewne XXII stulecie, budzą niedowierzanie. Zamienić cały pociąg z załogą, by ruskie wysadzili replikę, to nie fraszka. Bardziej by mi odpowiadała strzelanina z temporalnych samopałów jako zdrowsza i mniej skomplikowana. Ale w okolicznościowej powieści, czczącej rocznicę, różne cuda są do pomyślenia. Ważne, by Komendant dojechał do stolicy.