Mnie szurnęła jedna pani kierowniczka, bo jej powiedziałam, że jest głupia. To zrozumiałe.
Właściwie nie udało nam się porozmawiać o pracy, bo jak raz poszłam do niej, gdy zajęła kierownicze stanowisko, to przez godzinę nie zamykały się drzwi – a to ktoś podsuwał coś do podpisania (w końcu to najważniejsze zadanie), a to malarz wkraczał z próbkami kolorów, żeby ustalić, jak pomalować jej nowy gabinet: na budyń waniliowy czy złoto pustyni. Bo każda nowa władza musi wprowadzić coś nowego. Więc więcej tam nie chodziłam, zresztą byłam przez cały czas w terenie, a w końcu poszło o to, że nie chciałam wstawić w napisach końcowych „Telewizji objazdowej" nazwiska jakiejś pani, która z ramienia redakcji „opiekowała się" programem, czyli przenosiła kasetę z okienka do okienka.