Dzisiaj Nowy Jork, w przyszłym tygodniu lot do Bangkoku z noclegiem w luksusowym hotelu w towarzystwie stewardes o urodzie modelek, robiących słodkie oczy do pilotów. Taki obraz tego zawodu wciąż jeszcze pokutuje, głównie za sprawą filmów w rodzaju komedii "Złap mnie, jeśli potrafisz".
Czytaj także: Nowe strajki w Ryanairze. Dokąd tym razem nie polecą pasażerowie?
Niestety rzeczywistość wygląda całkiem inaczej. Część młodych pilotów, którzy sami zapłacili za uzyskanie licencji, zasiliła rosnące szeregi swoistego prekariatu, zadłużywszy się wcześniej po uszy. Za wyszkolenie w tym zawodzie, który jeszcze do niedawna był szczytem marzeń wielu młodych ludzi, coraz częściej trzeba zapłacić częściowo lub całkowicie z własnej kieszeni. Ale nawet wtedy nie ma się pewności, że któryś z przewoźników zdecyduje się zatrudnić na stałe świeżo upieczonego pilota. Wtedy ma on naprawdę poważny problem, bo musi spłacić bankowy kredyt, który może przekraczać nawet 150 tys. euro.
Chcesz zdobyć doświadczenie? To zapłać za to
Coraz częściej zdarza się także, że młodzi piloci po zdaniu egzaminów teoretycznych, mający za sobą tylko loty na symulatorze, albo w najlepszym wypadku za sterami lekkich maszyn sportowych, sami płacą za godziny lotu w roli drugiego pilota na samolotach pasażerskich, takich jak popularny boeing 737. Płaczą, ale płacą, bo bez tego nie zostaną dopuszczeni do lotów na tym typie maszyn.
Jak zdradza jeden z pilotów, zasada pay-to-fly coraz częściej obowiązuje także w irlandzkich liniach lotniczych Ryanair. Młodym pilotom na początku nie płaci się za godziny spędzone za sterami pasażerskich odrzutowców. Przeciwnie - to oni muszą za nie zapłacić, jeśli myślą o późniejszej karierze.