Piwa naszego powszedniego

Uczeni zaglądają do kufla. Nie dla przyjemności, ale z zawodowego obowiązku. Naukowe badanie piwa to dziś norma.

Publikacja: 05.08.2018 00:01

Oktoberfest w Bawarii – chmielowe dożynki odbywają się od 1810 r.

Oktoberfest w Bawarii – chmielowe dożynki odbywają się od 1810 r.

Foto: shutterstock

W XIX wieku polscy i niemieccy badacze spierali się o pochodzenie piwa. Dyskusję tę podsumował Zygmunt Gloger, autor „Encyklopedii Staropolskiej", zauważając, że spór między Niemcami a Polakami o pierwszeństwo w wynalazku piwa jest niedorzeczny, bo już starożytni autorzy wspominają o napoju z pszenicy i jęczmienia. Nie mniej przytacza „Napis na kuflu", jaki wysnuł Władysław Syrokomla:

Niemcy nam chcieli ukraść Kopernika:

Z przywłaszczonego odarto ich blasku,

Chcieli nam dowieść, że piwo wynika,

W ich wynalazku.

Ale w Dytmara pismach zostawiona

Pamiątka stara, kronikarska, żywa,

Bolesław Wielki przyjmował Ottona

Kufelkiem piwa.

Piwo powstało około 10 000 lat temu na Bliskim Wschodzie, w Mezopotamii, wraz z rozpoczęciem uprawy zbóż. Potem trafiło do Egiptu. Najstarszy egipski zidentyfikowany browar pochodzi z Hierakonpolis na południu kraju i liczy ok. 3700 lat. Składa się z sześciu kadzi o łącznej pojemności 390 litrów.

Młodszą o 100 lat instalację warzelniczą odkrył w Tell el-Farcha zespół polskich archeologów pod kierunkiem prof. Krzysztofa Ciałowicza z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zrekonstruowała ją trójwymiarowo Karolina Rosińska-Balik z UJ. Składa się ona z trzech gniazd na kadzie i mierzy 3,4 × 4 m. Struktura ta przypomina w planie trójlistną koniczynę. Otaczał ją murek o wysokości 60 cm. Gniazda na kadzie oddzielone były niskimi, wąskimi ściankami. Do ustabilizowania samych kadzi służyła baza w postaci bryły glinianej otoczonej glinianym pierścieniem z wyraźną przerwą. Tego typu rozwiązanie służyło wymuszeniu lepszej cyrkulacji powietrza, co pozwalało utrzymać stałą temperaturę.

Paskudztwo

Najstarszym znanym dowodem wytwarzania piwa są gliniane tabliczki sumeryjskie sprzed 6 tysięcy lat pochodzące z terenu obecnego Iraku, przechowywane w paryskim Luwrze. Wyryto na nich postaci przygotowujące piwo z orkiszu (pszenica).

Także na Cyprze pozostałości małego browaru sprzed 3500 lat odkopali archeolodzy z Uniwersytetu w Manchesterze. W Kissonerga-Skalia koło Pafos odsłonili ruiny kamiennej komory szerokości dwóch metrów. Służyła do suszenia ziarna, słodowania i fermentowania słodu. Niezmiernie cennym znaleziskiem są naczynia i narzędzia wykorzystywane w trakcie warzenia: kamienne moździerze i tłuczki do rozbijania i miażdżenia ziaren, wielkie gliniane naczynia do podgrzewania powstającego piwa, małe dzbanki do przechowywania miodu i nektary do zaprawiania piwa, nadające mu aromat i różne smaki.

Przybliżone pojęcie o tamtych prehistorycznych piwach daje Mark Forsyth w bestsellerowej książce „Krótka historia pijaństwa". Proponuje mianowicie wizytę w sumeryjskiej oberży w czasach Hammurabiego, z grubsza licząc – 3750 lat temu: „Piwo musiało być pite przez słomkę. A to dlatego, że sumeryjskie piwo nie jest takie jak nasz cudowny przejrzysty, bursztynowy nektar. Jest jak gotowane płatki jęczmienne z ogromną ilością zbitych glutów na wierzchu. Dzięki słomce możemy przedziurawić skorupę i wyssać słodki płyn".

Piwo stało się podobne do piwa (w naszym rozumieniu) dopiero w XIV wieku, gdy zaczęto wzbogacać je chmielem. Wcześniej „był to tylko płyn składający się z jęczmienia i wody. Pożywne? Tak. Alkoholowe? Tak. Smaczne, czyste, bąbelkowe i odświeżające? Nie. Przypominało śluzowatą owsiankę z dodatkiem glutów. Jedynym sposobem, żeby nadać mu przyjemny smak, było doprawianie go ziołami i przyprawami – tu palmę pierwszeństwa dzierżył chrzan. Ale to było tylko maskowanie smaku, usiłowanie zamiany paskudztwa na coś pijalnego" (Mark Forsyth).

Woda morska nie przeszkodziła

Rewolucyjnej zamiany paskudztwa na pyszne jasne, bądź ciemne, z pianką, dokonali piwowarzy kilkaset lat temu bez pomocy naukowców. Teraz koryfeusze scjencji próbują nadrabiać stracone wieki, oto najświeższy przykład.

W Bałtyku, koło archipelagu Alandów, archeolodzy podwodni natknęli się na wrak żaglowca przewożącego ładunek szampana i piwa. Poszedł na dno w 1842 roku. Ponieważ spoczął na niezbyt wielkiej głębokości 50 metrów, można było z niego wydobyć wiele przedmiotów, między innymi butelki: 145 z szampanem i 5 z piwem. Szampan okazał się na tyle dobrze zakorkowany, że nadawał się do picia (poza kilkoma butelkami przekazanymi do zbiorów muzealnych, pozostałe sprzedano na aukcji). Z piwem rzecz miała się inaczej. Piwo z pierwszych trzech otworzonych butelek było „nie do picia", woda morska przeniknęła do wnętrza, zaczęły się w nich rozwijać bakterie, których w piwie absolutnie być nie powinno. Wśród określeń użytych do opisania smaku i zapachu tego piwa ochrzczonego wodą morską znalazły się takie jak: smak octu, odór kozy, spalonej opony. Butelki zawierały około 30 procent morskiej wody. W tej zawiesinie rozwijały się bakterie wytwarzające substancje chemiczne o właściwościach organoleptycznych, smakowych i zapachowych, będące co najmniej dysonansem w kuflu, jak choćby siarczek dwumetylu o smaku kapusty.

Jednak początkowe niepowodzenia nie zniechęciły badaczy, dwie ostatnie butelki z piwem „były w porządku" i naukowcy w przypływie badawczego entuzjazmu postanowili zgłębić sekrety browarnictwa sprzed 175 lat. Dzieła tego podjęli się specjaliści z Teknologian tutkimuskeskus VTT (VTT Technical Research Centre of Finland). Rozłożyli „denne" piwo na czynniki pierwsze, biologiczne i chemiczne. Mając w ręku te podstawowe wyniki, analitycy zwrócili się o pomoc do ekspertów belgijskich z Katholieke Universiteit Leuven. Studiując skrupulatnie typ drożdży i bakterii pływających w butelkach, badacze odtworzyli proces warzenia sprzed dwóch stuleci. Co więcej, stwierdzili, że piwo, które zatonęło u wejścia do Zatoki Botnickiej, pochodziło z Belgii.

W końcu po wielu próbach, trzymając się starej technologii, uwarzono piwo o zabytkowym smaku. Jest lekkie, zawiera 4,7 procent alkoholu, ma lekko gorzkawy smak. Receptura została powierzono browarowi Stallhagen na Wyspach Alandzkich. Sprzedawane jest pod marką „Stallhagen Historic Beer 1842". Na początek browar wypuścił limitowaną serię 2000 butelek, które amatorzy mogli nabywać, płacąc za jedną 132 euro. Ale zwykli wypijacze piwa też doczekali się czegoś na ich kieszeń – butelek o pojemności 0,375 cl w cenie po 6 euro.

Nieszczęśliwy rejs

Nie tylko piwo, które zatonęło w Bałtyku doczekało się repliki. Do podobnej sytuacji doszło również na drugiej, południowej półkuli: żaglowiec „Sydney Cove" płynął z Kalkuty do Sydney. Ładownie miał wypełnione bardzo opłacalną drobnicą: herbatą, ryżem, porcelaną, tytoniem, rumem, porto i piwem. Jednak żadna z tych butelek nie dotarła do portu przeznaczenia. Aura nie sprzyjała, wiatry zagnały żaglowiec daleko na południe, a tam, w pobliżu Preservation Island, na północny zachód od Tasmanii, doszło do tragedii, statek poszedł na dno, był rok 1796.

Katastrofę przeżyło 17 osób. Rozbitków zabrał z Preservation Island inny żaglowiec, ale i ten zatonął, tym razem rozbitków ocean wyrzucił na ląd australijski. Żeby dotrzeć do Sydney, przedzierali się przez kraj dziki, nierozpoznany, a do celu dotarło tylko trzech z nich.

200 lat później, w 1996 roku, wrak „Sydney Cove" eksplorowali archeolodzy podwodni. Wydobyli z niego między innymi nietknięte, zapieczętowane urzędowo butelki. Ich zawartość przetrwała w stosunkowo dobrym stanie dzięki chłodnej oceanicznej wodzie.

Wydobyte butelki, podobnie jak wszystkie inne zabytki z wraku, trafiły do Queen Victoria Museum and Art Gallery w Launceston (Australia), gdzie można je oglądać na ekspozycji.

Gdyby „Sydney Cove" wpadł w ręce piratów, byliby przeszczęśliwi, głównie z powodu butelek. Ale nie tylko dla piratów butelki mają wielką wartość. Także naukowcy uważają, że jest to autentyczny skarb wydobyty z głębin. Badacze z Queen Victoria Museum and Art Gallery we współpracy z kolegami z Australian Wine Research Institute oraz australijskim browarem James Squire postanowili odtworzyć smak, barwę i aromat piwa sprzed ponad dwóch stuleci. Pracami zespołu kierował konserwator z muzeum dr David Thurrowgood. Rozpoczęły się one w 2014 roku. Ponieważ butelki z wraku były szczelnie zamknięte, naukowcy założyli, że mogą w nich znaleźć ocalałe drożdże piwowarskie.

Początkowo próby odnalezienia drożdży nie udawały się, ale w końcu w muzealnym magazynie badacze znaleźli dwie butelki rzeczywiście hermetycznie zamknięte; otworzono je z największą ostrożnością, zawartość dekantowano, rezultat był na miarę oczekiwań: w piwie przetrwały „Brettanomyces" – dzikie drożdże, obecnie już niewykorzystywane w dużych nowoczesnych browarach, z wyjątkiem niektórych belgijskich oraz małych browarów rzemieślniczych. Ale takie właśnie drożdże stosowali dawni browarnicy, przed rewolucją techniczną, jaka miała miejsce w XIX stuleciu.

Badacze szczęśliwie natrafili w piwie wydobytym z wraku także na hybrydę „Saccharomyces" – bliską drożdżom biorącym udział w tzw. górnej fermentacji podczas wyrobu piw typu Chimay (warzone przez opactwo trapistów Notre-Dame de Scourmont w belgijskim mieście Chimay). Zidentyfikowane drożdże przekazano do browaru James Squire (tak nazywał się pierwszy piwowar działający na terenie Australii w latach, gdy zatonął „Sydney Cove"). Specjaliści w browarze próbowali różnych sposobów wykorzystywania tych drożdży (odpowiednio je namnożyli), stosując metody współczesnego browarnictwa.

Jednak początkowo rezultaty nie były oszałamiające. Sukces przyszedł dopiero wtedy, gdy sięgnęli do korzeni: zainspirowani piwem transportowanym na żaglowcu – a było to piwo typu porter, wytwarzane w Londynie z ciemnego słodu z prażonego jęczmienia – uzyskali głęboki, słodowy napój z nutą czekolady i ziół. Piwo to otrzymało nazwę Wreck Preservation Ale (piwo z wraku koło wyspy Preservation). Jego premiera odbyła się niedawno podczas festiwalu piwa Great Australian Beer SpecTAPular w Sydney (18 maja – 2 czerwca).

Część dochodu ze sprzedaży tego piwa zostanie przeznaczona na badania prowadzone przez Queen Victoria Museum and Art Gallery nad zabytkami wydobytymi z wraku „Sydney Cove". Konserwator z muzeum, dr David Thurrowgood oraz kierownictwo browaru planują powrót do wraku i ponowną jego eksplorację; od 1996 roku archeologia podwodna poczyniła postępy, jest więc nadzieja na wydobycie pozostałej części skarbu w butelkach.

Bochenek w płynie

Uczeni dowiedli, że piwo można wydobywać nie tylko z dna, ale także z chleba – co jest swego rodzaju paradoksem, zważywszy że piwo bywa nazywane chlebem w płynie.

Aby zredukować marnotrawstwo pieczywa, angielski browar Wold Top w Yorkshire wytwarza gamę piw (dwie odmiany lagera, pale ale, india pale ale), częściowo zastępując słód jęczmienny czerstwymi wypiekami. Każdego dnia tony niezjedzonego, niesprzedanego pieczywa trafiają na śmietniki. W Wielkiej Brytanii niemal połowa (44 procent, 900 tysięcy ton rocznie) pieczywa produkowanego w całym kraju staje się odpadami. Browar Wold Top opracował technologię wykorzystywania pieczywa odpadowego z miejscowej wytwórni sandwiczy. Robione tam kanapki składają się tylko z miękiszu chlebowego, skórka jest odrzucana. Właśnie ten odrzut wykorzystuje browar oprócz tradycyjnych składników: wody, drożdży, chmielu. Piwo chlebowe nazwano „toast ale". Do opracowania takiej technologii skłoniło stowarzyszenie Feedback zajmujące się walką z marnotrawieniem żywności.

Anglików zainspirował podobny projekt browarników z Brukseli. – Poinformowali mnie, że starożytni Babilończycy wymyślili piwo po to, aby zużywać całość chleba i ziarna, które w przeciwnym razie byłoby zmarnowane. Obecnie przemysłowe ilości chleba wyrzucane są na całym świecie, a stowarzyszenia wspomagające ubogich nie są w stanie spowodować, aby tony przekazywanych im wypieków były wykorzystywane. Równocześnie zapanowała moda na małe, rzemieślnicze, lokalne browary, a to idealna okazja do spożytkowania pieczywa wycofywanego z handlu – wyjaśnia Tristram Stuart, założyciel Feedback. Inspirująca inicjatywa browarników brukselskich nie powinna dziwić, bowiem piwo w Belgii jest czymś więcej niż napojem; w ubiegłym roku piwo belgijskie jako takie zostało wpisane na Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO.

Mięsień piwny

Ale nie wszystkim ta decyzja wydaje się słuszna, podnoszą się głosy sprzeciwu wskazujące, że piwo, zresztą nie tylko belgijskie, sprzyja nadwadze i otyłości, co w ostatnich dekadach jest plagą w krajach wysoko rozwiniętych. Wychodząc naprzeciw tym wątpliwościom, francuskie pismo popularnonaukowe „Science et Avenir" (Nauka i Przyszłość) przypomniało badania nad tym zagadnieniem, jakie przeprowadzono w Niemczech z udziałem ponad 20 000 ochotników, kobiet i mężczyzn. Rezultaty opublikowało pismo naukowe „European Journal of Clinical Nutrition".

Badanie przeprowadzili naukowcy szwedzcy z Göteborgs Universitet. Ich celem było wykazanie, czy piwo powoduje tworzenie się wydatnego brzucha – tak zwanego mięśnia piwnego. Badanym ochotnikom mierzono obwód w talii i biodrach, wypełniali oni także ankietę dotyczącą codziennych racji wypijanego piwa – miarą była liczba standardowych półlitrowych butelek lub kufli.

Okazało się, że „mięsień piwny" występuje najczęściej i w najbardziej imponującej postaci w grupie pijącej najwięcej piwa, co wydaje się zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Jednak naukowa metodologia nie zadowala się myśleniem zdroworozsądkowym. „Konsumpcja piwa wydaje się raczej związana ze wzrostem ilości tłuszczu, ale w całym organizmie, a nie tylko w jednym jego regionie. Tymczasem „mięsień piwny" (w niemieckojęzycznej strefie językowej zwany abdos kronenbourg) jest zjawiskiem powiększania się obwodu jedynie w rejonie brzucha. Dlatego nie ma podstaw do twierdzenia, że przyrost ten spowodowany jest konsumpcją piwa" – napisali w artykule szwedzcy badacze.

Naukowcy z innych ośrodków, niezaangażowani w to studium, zwracają uwagę, że w tego rodzaju badaniach trudno dojść do konkluzji niebudzących wątpliwości. Na przykład w badanej grupie osoby wypijające najwięcej piwa spożywały równocześnie najwięcej kalorii dziennie w postaci kotletów, golonek na kapuście, kiełbasek frankfurterek itp. Dlatego obarczanie wyłącznie piwa odpowiedzialnością za „abdos kronenbourg" w świetle badań naukowców z Göteborga wydaje się nieuzasadnione.

Mucha w kuflu

Zainteresowanie naukowców piwem jest przejawem przybliżania nauki do życia. Jak zapobiec sile, która sprawia, że po otwarciu butelki, często nawet wtedy, gdy nikt nią nie potrząsał, piwo wydobywa się z niej w niekontrolowany sposób? Piwo nalewane ostrożnie po ściance do szklanki lub kufla tego nie robi. Nad tym problemem pochylili się belgijscy naukowcy z Uniwersytetu Katolickiego w Louvain. Odkryli, że odpowiadają za to białka nazywane hydrofobinami, przyciągające cząsteczki dwutlenku węgla. Naukowcy zauważyli, że umieszczając butelkę piwa z browaru w Orval w naczyniu szklanym otoczonym magnesami, a więc w polu magnetycznym, neutralizuje się w ten sposób wspomniane białka. Badacze przeprowadzili to doświadczenie zainspirowani wynikiem wcześniejszego eksperymentu, w trakcie którego wyszło na jaw, że magnesy są pomocne przy ucieraniu majonezu.

Piwosz na widok muchy na krawędzi kufla gwałtownie macha ręką, odpędzając natrętne stworzenie. Ale po zapoznaniu się z artykułem w naukowym pismie „Cell Reports" spojrzy na owada innym wzrokiem.

Genetyk z Uniwersytetu Katolickiego w Louvain, Kevin Verstrepen, badał dwa szczepy Saccharomyces cerevisiae, czyli drożdży piwnych. Jeden był normalny, drugi zmodyfikowany genetycznie w taki sposób, aby wydzielał mniej zapachu podczas fermentacji. – Odkrycie zawdzięczam swojemu lenistwu, opuściłem laboratorium w piątek, pozostawiając drożdże w odkrytych pojemnikach. Po weekendzie, w poniedziałek, zobaczyłem, że muszki owocówki, drosophila melanogaster, wtargnęły do mojego laboratorium i obsiadły kuwetę z mocno pachnącymi, niezmutowanymi drożdżami, natomiast całkowicie ignorowały drożdże ze zmutowanymi genami – wyjawia prawdę badacz.

Muszki i drożdże „kolaborują" z sobą. Drożdże mają zdolność do przyczepiania się do owadów, aby przemieszczać się wraz z nimi i rozmnażać się na coraz to nowych owocach, winogronach, w brzeczce piwnej itp. Aby podtrzymywać tę „kolaborację", drożdże piwne ewoluowały w taki sposób, by wytwarzać aromaty coraz skuteczniej przyciągające muszki i muchy, większe i mniejsze.

Odkrycie to może znaleźć zastosowanie także poza browarnictwem, może się przyczynić do stworzenia pułapek na owady skuteczniejsze nawet od lepów na muchy zwisających nad stołem, co nie jest widokiem apetycznym. ©?

—Krzysztof Kowalski

W XIX wieku polscy i niemieccy badacze spierali się o pochodzenie piwa. Dyskusję tę podsumował Zygmunt Gloger, autor „Encyklopedii Staropolskiej", zauważając, że spór między Niemcami a Polakami o pierwszeństwo w wynalazku piwa jest niedorzeczny, bo już starożytni autorzy wspominają o napoju z pszenicy i jęczmienia. Nie mniej przytacza „Napis na kuflu", jaki wysnuł Władysław Syrokomla:

Niemcy nam chcieli ukraść Kopernika:

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”