Wielu inwestorów jeszcze na początku tego roku zdecydowało się przyspieszyć budowę farm wiatrowych, by skorzystać z obowiązującego obecnie systemu wsparcia produkcji energii z odnawialnych źródeł, czyli tzw. zielone certyfikaty. Teraz mówią, że produkują na granicy opłacalności.
Duża nadpodaż
W ubiegłym roku, biorąc pod uwagę tylko transakcje sesyjne na Towarowej Giełdzie Energii, średnia cena zielonych certyfikatów wynosiła jeszcze 186,53 zł/MWh. W czerwcu 2015 r. podczas sesji płacono średnio 111,56 zł/MWh. W lipcu były jednak i takie dni, kiedy certyfikatami handlowano poniżej psychologicznej bariery 100 zł.
To historycznie niskie poziomy, które obniżają rentowność produkcji z OZE. Zielone certyfikaty kupują spółki obrotu należące do energetycznych grup, które muszą wykazać odpowiedni poziom sprzedaży zielonej energii. Inaczej płacą tzw. opłatę zastępczą ustaloną przez URE w 2015 r. na 300,03 zł/MWh.
Powodem spadku cen jest olbrzymia nadpodaż certyfikatów wynosząca około 15 TWh, czyli równowartość około 10 proc. rocznego zużycia energii w Polsce. W najgorszej sytuacji są ci, którzy sfinansowali inwestycje kredytem bankowym. A takich jest wielu – teraz mówią o problemach w spłacie zobowiązań. Kiepską sytuację pogłębia dodatkowo spadająca cena energii elektrycznej w hurcie.
– Problem niskich cen zielonych certyfikatów dotyka dziś głównie tych, którzy handlują nimi na TGE, a nie mają umów długoterminowych. Chodzi głównie o zagraniczne fundusze i koncerny energetyczne z Polski oraz zagranicy, które zaczynają coraz boleśniej odczuwać tak niskie poziomy cen – mówi dr Arkadiusz Sekściński, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.