Posłowie mogą ściąć koszty obniżki wieku emerytalnego

Kształt ustawy nie jest jeszcze ostateczny. Część rządu liczy, że Sejm złagodzi jej zapisy.

Aktualizacja: 25.07.2016 06:09 Publikacja: 24.07.2016 19:02

Foto: Bloomberg

Nie milkną echa przyjętego we wtorek przez rząd najdroższego wariantu spełnienia przedwyborczej obietnicy. Ministrowie nie wprowadzili w prezydenckim projekcie żadnych dodatkowych kryteriów i zdecydowali się na powrót do sytuacji sprzed czterech lat w „gołej wersji".

Za rozwiązaniami, które ograniczałyby ryzyko potężnej fali nowych emerytów, optowali m.in. minister finansów Paweł Szałamacha oraz wicepremier i szef resortu rozwoju Mateusz Morawiecki. Obaj przekonują, że w toku prac sejmowych może się sporo zmienić.

– Kształt ustawy dotyczącej obniżenia wieku emerytalnego nie jest ostateczny, wciąż możliwe jest uwzględnienie w tym projekcie kwestii stażu pracy – uważa Szałamacha, który nie poddaje się i nadal zabiega o to, by uprawnienia emerytalne nabywało się nie tylko z wiekiem, ale także po odpowiednio długim odprowadzaniu do systemu składek. Dla kobiet miałoby to być 35 lat, a dla mężczyzn 40.

Z kolei Mateusz Morawiecki, choć zapewnia, że popiera obniżkę wieku emerytalnego do 60/65 lat, wskazuje, że sztuką będzie zastosowanie skalpela chirurgicznego, a nie młota pneumatycznego. Uważa, że trzeba do projektu dorzucić kryteria, żeby ludzi, którzy mogą pracować i chcą pracować, nie wypychać do szarej strefy.

Rząd ma świadomość, że demografii nie oszuka. Morawiecki wskazuje na wydłużającą się średnią długość życia Polaków i fakt, że dobrobyt bierze się z pracy. – Jeśli wypchniemy ludzi na emerytury, wypchniemy na zmywak do Londynu i wypchniemy do szarej strefy, to będziemy się wolniej rozwijać – przekonuje. Pytanie, czy ministrom uda się przekonać również posłów i samego Jarosława Kaczyńskiego, bo to jego decyzja zaważy na tym, jak zachowa się większość sejmowa.

– Proponowane rozwiązania powinny próbować znaleźć złoty środek pomiędzy narastającą presją demograficzną a obiektywnym faktem, że pewne osoby, zwłaszcza ciężko pracujące fizycznie, po prostu nie dadzą rady pracować do np. 66. roku życia – wskazuje Marcin Mrowiec, główny ekonomista banku Pekao. Takie osoby, jego zdaniem, jeśli nie dostaną emerytury bądź jeśli nie zostanie stworzony system bodźców (np. podatkowych) ułatwiających im pracę w innych zawodach, a równocześnie skłaniający pracodawców do ich zatrudniania – będą korzystać z pomocy socjalnej, zanim doczekają wieku emerytalnego. To i tak oznaczałoby koszty dla budżetu – zauważa Mrowiec.

Zdaniem ekonomisty posłowie powinni w toku prac sejmowych wprowadzić kryteria minimalnego okresu pracy bądź zebrania kwoty powyżej emerytury minimalnej. – Ponadto należy zróżnicować wysokość emerytur otrzymywanych w wieku 60/65 – jeśli do tego wieku zostanie obniżony wymóg – i wysokość emerytur otrzymywanych, gdy emeryt zdecyduje się rozpocząć pobieranie świadczeń dwa, trzy czy cztery lata później – podkreśla ekspert. Jak dodaje, można spowolnić tempo wzrostu wieku emerytalnego kobiet, ale biorąc pod uwagę, że statystycznie kobiety dłużej pobierają emerytury, wciąż należy ten wiek emerytalny podnosić, gdyż inaczej ich emerytury będą bardzo niskie.

– Dobrze byłoby też wprowadzić mechanizm pozwalający pracującym dzieciom przekazywać bez podatku część składek ZUS na rzecz emerytur rodziców – mówi Mrowiec. – W ten sposób przynajmniej częściowo przywrócono by naturalny mechanizm, który działał od wieków. Równocześnie byłby to kolejny czynnik poprawiający dzietność – uważa ekonomista Pekao.

Resort pracy policzy koszty

Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej oszacuje koszty obniżki wieku emerytalnego. Będzie to możliwe dopiero po tym, gdy otrzyma dane z ZUS uwzględniające nowy termin wejścia w życie ustawy. Na pewno w takiej wersji, jaką przyjął rząd, będą one ogromne. Z ekspertyzy Biura Analiz Sejmowych wynika, że przez pierwsze dziesięć lat obowiązywania nowego prawa wyniesie 140 mld zł. Szef KPRM Henryk Kowalczyk wskazał, że koszt wyniesie około 10 mld zł rocznie.

Nie milkną echa przyjętego we wtorek przez rząd najdroższego wariantu spełnienia przedwyborczej obietnicy. Ministrowie nie wprowadzili w prezydenckim projekcie żadnych dodatkowych kryteriów i zdecydowali się na powrót do sytuacji sprzed czterech lat w „gołej wersji".

Za rozwiązaniami, które ograniczałyby ryzyko potężnej fali nowych emerytów, optowali m.in. minister finansów Paweł Szałamacha oraz wicepremier i szef resortu rozwoju Mateusz Morawiecki. Obaj przekonują, że w toku prac sejmowych może się sporo zmienić.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Budżet i podatki
Ponad 24 mld zł dziury w budżecie po I kwartale. VAT w górę, PIT dołuje
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Budżet i podatki
Francja wydaje ciągle za dużo z budżetu
Budżet i podatki
Minister finansów: Budżet wygląda całkiem dobrze
Budżet i podatki
Polacy zmienili nastawienie do podatków. Zawinił Polski Ład
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Budżet i podatki
Unijne rygory fiskalne zablokują inwestycje