– Gospodarka nie potrzebuje wzrostu udziału państwa w żadnej branży, także bankowej. Na dobre by jej wyszło, gdyby państwo wycofało się z prowadzenia działalności gospodarczej, a tak uwolnione zasoby wykorzystało do poprawy jakości usług, które powinno świadczyć i powinny być dla niego priorytetem, jak np. służba zdrowia czy edukacja albo sądownictwo i ochrona środowiska – uważa Marcin Materna, dyrektor działu analiz Millennium DM.
Jego zdaniem wzrost udziału Skarbu Państwa w bankach powoduje zwiększenie w długim terminie ryzyka w sektorze. – Już nawet nie chodzi o jakość zarządzania czy długoterminowe budowanie wartości dla akcjonariuszy, bo to akurat państwowego właściciela nie musi aż tak bardzo interesować, tylko o ryzyko wykorzystania środków w bankach do prowadzenia nieracjonalnej polityki gospodarczej, np. w formie kredytowania różnych przedsięwzięć bez ekonomicznych powodów. Już przerabialiśmy kredytowanie górnictwa i hutnictwa przez państwowe podmioty z marnym efektem – dodaje Materna. Niektórzy zwolennicy repolonizacji podnoszą jednak argument, że pozytywne efekty upaństwowienia banków widać dopiero w czasie dekoniunktury (podczas ostatniego kryzysu mające problemy zagraniczne grupy przykręcały kurek z kredytami w Polsce). Jednak znaczenie tego efektu nie jest aż tak istotne, a banki udzielające więcej kredytów w czasie dekoniunktury cierpią później z powodu wyższych odpisów.
Eksperci zwracają uwagę, że jeden właściciel kontrolujący dużą część sektora niesie ryzyko bez względu na charakter tego właściciela (prywatni także mają swoje wady). – Błąd jednego właściciela, np. źle szacowane ryzyko, zła strategia czy nawet celowe działanie na szkodę spółki, nie powinien mieć wpływu na gospodarkę, a tak się może stać w razie, gdy jeden podmiot będzie miał zbyt duży udział w rynku. Jeden właściciel kilku podmiotów w naturalny sposób w długim terminie ogranicza też konkurencję na rynku, co nie jest korzystne ani dla klientów, ani dla gospodarki – dodaje Materna.
Nie tylko państwowi
Zdaniem ekspertów mBank to bardzo łakomy kąsek: ma mocną markę, nowoczesną bankowość, dobry profil klientów. Dlatego zainteresowani jego przejęciem będą także inni gracze, być może również ci jeszcze nieobecni na polskim rynku. Druga okazja do tak skokowego zaistnienia na nim lub zwiększenia udziałów może się prędko nie pojawić. Dlatego także Santander Bank Polska i ING Bank Śląski mogą być potencjalnie zainteresowani, mimo że ten pierwszy po przejęciu rok temu podstawowej części Deutsche Banku Polska deklarował koncentrację na rozwoju organicznym, a ten drugi rósł przez lata tylko własnymi siłami.
mBank jest dziś wyceniany na GPW na 14,6 mld zł, ale przez trzy miesiące kapitalizacja banku spadła o ponad 20 proc. Powód to obawy o skutki frankowego wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który zostanie opublikowany 3 października. Korzystny dla klientów wyrok może zmienić linię orzecznictwa w Polsce i napędzić kolejne pozwy, które w skrajnym przypadku mogłyby kosztować sektor ponad 60 mld zł (bardziej realny koszt to ponad 20 mld zł, roczny zysk sektora sięga 15 mld zł). mBank ma sporo hipotek frankowch, są warte 16,9 mld zł, czyli stanowią ponad 16 proc. portfela.
Kluczowe dla atrakcyjności mBanku będzie wydzielenie portfela frankowego, ale problemem jest to, że przeprowadzenie takiej operacji nie będzie tak łatwe, jak przy przejęciach Deutsche Banku Polska i Raiffeisen Polbanku, które nie były notowane na GPW.