Świat przyrody fascynował mnie od dziecka. Kiedy byłem małym chłopakiem i chodziłem do szkoły przy ulicy Drewnianej, zdarzało mi się uciekać z lekcji do zoo. Skończyłem studia na wydziale biologii i zacząłem pracę w warszawskim ogrodzie zoologicznym, którego dyrektorem byłem przez 27 lat.
Wiadomo, że ludzie mają różne podejście do zwierząt. Są tacy, którzy ich nie znoszą. Jedni nie cierpią kotów, inni psów. Ale nawet ci najbardziej bojaźliwi, kiedy czują, że są całkowicie bezpieczni, lubią podrażnić drapieżnika. Gdy po naszym zoo tygrysica Zoja chodziła na smyczy po alejkach, prowadzona przez pielęgniarza, zwiedzający szaleli z zachwytu. Byli szczęśliwi, że mogą sobie zrobić zdjęcie z groźnym, dzikim kotem. Podobnie w Afryce uczestnicy safari lubią oglądać zwierzęta, ale – z daleka. Co nas w nich fascynuje? Być może pewna obojętność, jaką wykazują w stosunku do ludzi. Bo często udają, że nas nie widzą.
W listopadzie otworzymy w zoo nową hipopotamiarnię i ogromne akwarium dla rekinów. To morskie drapieżniki, których boi się prawie każdy. Ale możliwość oglądania ich zza szyby na całym świecie przyciąga do oceanariów tłumy ciekawskich. Z tych samych powodów chętnie oglądamy programy przyrodnicze w telewizji. Siedząc wygodnie na kanapie,
możemy przyglądać się najgroźniejszym gatunkom, zachowując stoicki spokój. Takie filmy poszerzają naszą wiedzę i sprawiają, że zaczynamy darzyć zwierzęta większym szacunkiem.
A życie ryzykują za nas badacze przyrody. Wspaniałą pracę wykonuje mieszkająca w Afryce Jane Goodall opiekująca się szympansami. Ale bliskie kontakty ze zwierzętami czasem kończą się tragicznie, jak w wypadku Australijczyka Stephena Irwina, który podczas realizowania filmu dokumentalnego został śmiertelnie ugodzony przez ogon płaszczki.