To pierwszy mundial, podczas którego już po rozgrywkach grupowych odpadają mistrz i wicemistrz świata. Włosi odjadą z RPA niedługo po Francuzach, finałowych rywalach sprzed czterech lat. Nie kłócili się tak jak oni, nie bili członków sztabu, nie mieli schizofrenicznego trenera. Po prostu byli niewystarczająco dobrzy. To może być dla nich najtrudniejsze do przyjęcia: że w tej sensacji nie było ani włoskiej krzywdy, ani niczego nadprzyrodzonego.
Włosi skończyli turniej za Nową Zelandią. Nie zwyciężyli ani razu, ze Słowakami zagrali najgorszy mecz na mistrzostwach. Zaczęli biegać szybciej dopiero po golu na 0:2 w 73. minucie. A przegrywali już od 25., ale wtedy jeszcze nie mieli ochoty nadstawiać karku za remis (wystarczał im do awansu). Na słowackie wślizgi się obrażali, ale żadnej innej odpowiedzi nie mieli.
– Biorę winę na siebie. Skoro drużyna przyjeżdża na mundial ze strachem w nogach, sercach, głowach, to znaczy, że jej nie przygotowałem na takie wyzwanie – mówił Marcello Lippi. Był bliski płaczu, gdy patrzył na włoską katastrofę spod linii bocznej. Potem uciekł do szatni tak szybko, że przy wyjściu mało nie zderzył się z ludźmi wynoszącymi ściankę do wywiadów. Czerwony na twarzy, ledwo panując nad sobą, życzył powodzenia swojemu następcy Cesare Prandellemu.
Lippi mówił, że nie ma dobrej odpowiedzi na pytanie o przyczyny klęski. Ale pytań jest wiele. Choćby o Fabia Quagliarellę. Jak można było trzymać na ławce aż do drugiej połowy ostatniego meczu piłkarza, który jako jedyny potrafił zagrać jak mistrz świata.
Wszyscy czekali na wejście Andrei Pirlo, a on niczego nie zmienił. To Quagliarella zaczął jedyną włoską akcję naprawdę godną zapamiętania, zakończoną golem na 2:1, gdy po rajdzie wymienił szybko podania z Antoniem Di Natale, strzelił tak, że Jan Mucha zdążył tylko instynktownie odbić piłkę nogą, a Di Natale dobił ją do bramki. Quagliarella strzelił drugiego gola, i tym razem nie było już żadnej składnej akcji, tylko jego intuicja i umiejętności, gdy pięknie przerzucił piłkę za wysuniętym krok za daleko Muchą.