– Odrobiliśmy zadanie domowe. Wiemy, co potrafią nasi rywale – zapewniał przed meczem trener Greków Fernando Santos. Patrząc na to, co wydarzyło się w pierwszych minutach, trudno jednak w to uwierzyć.
Czechów mobilizować nie trzeba było. Pamiętali, że porażka zamknie im drogę do ćwierćfinału. Ruszyli do ataku od samego początku. Tak jak w spotkaniu z Rosją, ale z lepszym efektem. Zepchnęli Greków do obrony. Prowadzili już po trzech minutach, gdy szybką kontrę zakończył Petr Jiracek.
Ale się nie cofnęli, w przeciwieństwie do Polaków postanowili rywali dobić. Chwilę później po błędzie greckiego bramkarza było już 2:0. Kostas Chalkias nie złapał piłki po dośrodkowaniu Theodora Gebre Selassie, a z bliska do bramki wepchnął ją Vaclav Pilar.
Grecy od czterech lat szukają następcy Antoniosa Nikopolidisa – ze słabym skutkiem. Chalkias, który bronił również w meczu otwarcia, w PAOK Saloniki zaczął grać dopiero pod koniec sezonu. W eliminacjach był tylko rezerwowym. Michalis Sifakis, który zastąpił go wczoraj już po 20 minutach (kontuzja), leczył uraz.
– Przez pierwszy kwadrans nie było nas na boisku. Potem graliśmy bardziej sercem niż głową – nie ukrywał Santos. Grecy obudzili się przed przerwą. Giorgios Fotakis pokonał nawet Petra Cecha, ale sędzia gola nie uznał. Powtórki nie dają jednoznacznej odpowiedzi, czy Fotakis był na spalonym. Los uśmiechnął się do Greków w drugiej połowie. Cech wypuścił piłkę z rąk – prosto pod nogi Theofanisa Gekasa, który nie miał problemów z trafieniem do pustej bramki. – To całkowicie moja wina. Źle oceniłem sytuację. Cieszę się, że nie miało to poważniejszych konsekwencji – powiedział Cech.