To już ostatnia szansa, by marzenia stały się rzeczywistością. Sytuacja jest jasna: nie można liczyć punktów, kalkulować, co dałby remis, ale też nie trzeba oglądać się na to, co się stanie w drugim meczu – Rosji z Grecją. Jeśli Polacy chcą się znaleźć w gronie ośmiu najlepszych drużyn Europy, muszą we Wrocławiu wygrać z Czechami.
Na razie jest pięknie. Po dwóch meczach ciągle jesteśmy w grze, nie przegraliśmy i pokazaliśmy, że potrafimy podnieść się w trudnych momentach. Z Grecją uratował nas Przemysław Tytoń, broniąc rzut karny, gol Jakuba Błaszczykowskiego w spotkaniu z Rosją dodał jeszcze więcej nadziei. Nasza reprezentacja nie dała się pokonać potędze, nasze orły obrosły w piórka przed ostatnim spotkaniem, które może im dać miejsce w galerii sław polskiej piłki.
Franciszka Smudę musi przestać zadowalać to, że na mistrzostwach Europy osiągnął więcej niż Leo Beenhakker. Jeśli przegra z Czechami, dwa remisy wspominane będą tylko jako zaprzepaszczone szanse. Co prawda Smuda powiedział już, że jego drużyna przeszła do historii, bo wywalczyła dwa punkty na Euro, ale może to był tylko chwilowy przypływ euforii.
Piłkarze mówią co innego: owszem, remis z Rosją dodał nam wiary i przywrócił nadzieję, ale droga do sławy wiedzie przez Wrocław.