Prosperują u nas zarówno rodzime przedsiębiorstwa zbudowane po okresie transformacji od zera, sprywatyzowane i zrestrukturyzowane zakłady pamiętające PRL, jak i zagraniczne inwestycje typu greenfield. Możemy być szczególnie dumni z tych pierwszych – powstawały od podstaw w niełatwych warunkach, mozolnie budując swoją pozycję na krajowym rynku. W ostatnich latach niektórym z nich udało się wejść na rynki zagraniczne i rozwijać się poprzez eksport.
Dlaczego na ulokowanie swoich zakładów produkcyjnych w Polsce zdecydowało się tak wiele firm z zagranicy? Jeszcze w latach 90. ubiegłego stulecia mogliśmy im zaoferować przede wszystkim dostęp do znaczącego i szybko rosnącego polskiego rynku oraz konkurencyjne koszty pracy. Na przełomie wieków, wraz z otwarciem się na świat chińskiej gospodarki, zaczęliśmy jednak tracić ten atut, a fabryki amerykańskich oraz zachodnioeuropejskich gigantów coraz chętniej relokowały swoją produkcję i zakupy na Daleki Wschód. Mimo że w ostatnich latach ceny wyrobów i komponentów z Państwa Środka wyraźnie wzrosły, to pod względem kosztów produkcji Chińczycy nadal pozostają konkurencyjni w stosunku do państw Europy Środkowej. Dysponujemy dziś jednak pewnymi atutami, których nie są w stanie zaoferować.
Pierwszym z nich jest „lokalność". Umiejscowienie w samym sercu wielkiego rynku europejskiego zmniejsza koszty związane m.in. z logistyką oraz transportem towarów, a także skraca jego czas. Jesteśmy też dobrym miejscem do budowania przyszłego eksportu na inne kontynenty – chociażby do znajdującej się względnie blisko Afryki czy na Bliski Wschód. Po drugie, sprzyjają nam światowe trendy. Rynek jest w tej chwili mało przewidywalny, co wymaga niezwykłej elastyczności produkcji, a wiele spośród zlokalizowanych w Polsce zakładów potrafi szybko i skutecznie reagować na zmieniające się potrzeby klientów. Rozwija się też sprzedaż online, do czego niezbędny jest bardzo sprawny serwis logistyczno-informatyczny. W sektorach tych polskie firmy radzą sobie dobrze. Po trzecie wreszcie, wielką rolę odgrywają czynniki miękkie. Jesteśmy krajem stabilnym politycznie, mającym bogate tradycje przemysłowe, a także zbliżonym kulturowo do państw, z których wywodzą się inwestujące u nas firmy. Naszym atutem jest też przedsiębiorczość oraz postawy polskich pracowników, którzy uchodzą za zmotywowanych i zaangażowanych.
Największym jednak błędem byłoby w tym momencie popaść w samozachwyt. Myślmy o kolejnych wyzwaniach. W moim odczuciu w najbliższych latach powinniśmy się skupić na dwóch rzeczach – utrzymaniu w Polsce obecnej bazy produkcyjnej oraz pobudzaniu polskiego przemysłu do wspinania się w łańcuchu wartości, jeśli chodzi o wartość dodaną produkcji oraz działalność badawczo-rozwojową. Obecnie przeważa u nas produkcja niskomarżowa o ograniczonej innowacyjności. Innymi słowy: ktoś nam mówi, co mamy wytworzyć jako podwykonawca, i w związku z tym jego udział w podziale wartości jest dominujący. Jak zmienić tę sytuację? Bardzo wiele zależeć będzie od tworzonych przez państwo regulacji. Pomyślmy chociażby, jakie korzyści mogłyby się wiązać z organizacją przetargów publicznych, które w różnych sektorach gospodarki obligowałyby uczestników do wykorzystywania najnowocześniejszych technologii. Z jednej strony byłoby to bodźcem rozwojowym dla polskich firm chcących zwiększać swoją innowacyjność. Ucierpiałyby na tym oczywiście przedsiębiorstwa niechętne zmianom, które i tak niebawem musiałyby jednak ograniczyć lub zamknąć przestarzałą produkcję.