[b] "Rz": Łatwiej być w Polsce wioślarką czy wioślarzem?
Julia Michalska:[/b] Jeszcze w tamtym roku niektórzy mówili, że u nas kobiece wioślarstwo nie istnieje. Podczas igrzysk w Pekinie usłyszałam od prezesa Ryszarda Stadniuka, że liczą się tylko mężczyźni. Że w jakiejś encyklopedii nawet nie wymieniono mojego szóstego miejsca w jedynce na igrzyskach. No to teraz nasza dwójka na pewno będzie wymieniana.
[b] Wioślarstwo to sport galerników. Co ciągnie do niego młode dziewczyny? [/b]
[b] Magdalena Fularczyk:[/b] Mnie zaciągnęła ciocia. Sama była wioślarką i powiedziała, że coś ze mnie będzie. Trochę się bałam, ale głównie o figurę. Nie zdawałam sobie sprawy, w co się pakuję. Pamiętam, że oglądałam podczas igrzysk w Sydney w 2000 roku jak po złoto płyną Robert Sycz i Tomasz Kucharski. Bardzo się cieszyłam, ale - niech się na mnie nie obrażą - wtedy nie wiedziałam jeszcze, co to za dyscyplina. A trzy miesiące później już siedziałam w łodzi na przystani w moim rodzinnym Grudziądzu.
[b] JM:[/b] Ja trafiłam do wioślarstwa przez przypadek. Nasz dzisiejszy trener Marcin Witkowski - wtedy jeszcze po prostu Marcin - przyszedł do mojej szkoły w Poznaniu i opowiadał, jaka to świetna sprawa. Dziś wspomina, że jak przyszedł, to ja biegałam po całej sali i jako jedyna w ogóle go nie słuchałam.