We wstępie do tego zbioru bez mała czterystu felietonów opublikowanych w „Rzeczpospolitej” arcybiskup Józef Życiński usytuował pisarstwo Macieja Rybińskiego między Mrożkiem a Kisielem, gdyż jak ten pierwszy – oswajał nasze codzienne nonsensy‚ a jak ten drugi – potrafił nawet sarkazmem krzepić ducha. Metropolita lubelski nie zapomniał też o jeszcze innym antenacie felietonów „Ryby” czyli Gombrowiczu. Porównania te wydały mi się nieco koturnowe, zwróciłem więc uwagę, że sam felietonista jakże często i, zapewne, nieprzypadkowo cytuje w swych tekstach Mickiewicza.

Minęły trzy lata i oto Rybiński wydał „Bruderszaft z Belzebubem”, swoją najważniejszą książkę, moim zdaniem - najlepszą książkę 2008 roku, polski odpowiednik słynnego poematu „Moskwa-Pietuszki” Wieniedikta Jerofiejewa. I, oczywiście, próżno szukać tego tytułu wśród pozycji nominowanych do, jakże licznych, nagród literackich. Zanadto niepoprawna politycznie to książka, zgodna z maksymą autora, wyłożoną już w „Jestem więc piszę”: „Przecież do Europy spieszyliśmy się nie po to‚ by cło na towary zastąpić cenzurą poglądów".