Nastroje nie mogą się bardziej różnić. Amerykanów wciąż niesie euforia po niesamowitych powrotach do życia w rundzie grupowej. Przegrywali z Anglią 0: 1, nie dali się pokonać. Ze Słowenią już 0: 2 – wrócili w porę. Algierii bramkę decydującą o awansie strzelili w doliczonym czasie.
Ghana podróżowała w przeciwną stronę. Od zwycięstwa nad Serbią przez niezasłużony remis z Australią po porażkę z Niemcami. Pozostała jedynym reprezentantem Afryki w drugiej rundzie, tak samo było cztery lata temu w Niemczech, ale wtedy Ghańczycy debiutowali i mniej od nich wymagano. Poza tym potrafili wówczas strzelać gole inaczej niż z rzutów karnych, choć akurat Amerykanom najważniejszy cios zadali z karnego. Wygrali 2: 1, strzelając decydującego gola dwie minuty po tym, jak Clint Dempsey wyrównał. Wyrzucili USA z turnieju, a w następnej rundzie ich samych wyrzuciła Brazylia.
Teraz tak wielkiej drużyny nie mają do półfinału w zasięgu wzroku. W tej części drabinki to USA są najwyżej notowanym zespołem, zwycięzca sobotniego meczu w Rustenburgu zmierzy się z lepszym z pary Urugwaj – Korea Płd. Półfinał kusi, to byłby historyczny sukces dla obu reprezentacji. Dla Afryki stałby się dowodem, że warto iść drogą Ghany, czyli nie układać składu tak, żeby upchnąć najwięcej głośnych nazwisk, nie pozwalać, by piłkarze weszli trenerowi na głowę.
Amerykanie w przeciwieństwie do Ghańczyków wiedzą, jak smakuje ćwierćfinał, byli w nim w 2002 roku. Na 2010 planowali większe sukcesy, ale teraz sami przyznają, że mówienie o wygraniu mundialu przy ogłaszaniu „Projektu 2010” było przesadą. Najlepsi z najlepszych byli w ramach tego programu koszarowani w akademii IMG Bradenton, czyli miejscu, które daje szkołę wygrywania i zarabiania sportowcom różnych dyscyplin, od tenisistów wychodzących spod ręki pracowników Nicka Bollettieriego po golfistów i koszykarzy. Z obecnej reprezentacji w Bradenton byli Landon Donovan, DaMarcus Beasley, Oguchi Onyewu, Michael Bradley, Jozy Altidore i Jonathan Spector. Był tam też piłkarz dużo sławniejszy od nich jako nastolatek. Przyjechał do USA z Ghany, gdy miał osiem lat. Nazywał się Freddy Adu, miał być nowym Pelem albo i Maradoną. Nie skończył szkoły w Bradenton, bo czekały na niego większe wyzwania sportowo-marketingowe.
Dziś zostaje mu komentowanie meczów reprezentacji na Twitterze, nie było go nawet w 30-osobowej wstępnej kadrze na mundial. Trzy lata temu kupiła go z Major League Soccer Benfica Lizbona i od tego czasu był już wypożyczany do trzech klubów. Teraz próbuje sił w Arisie Saloniki. Jak pisze, będzie kibicował obu stronom. Nie jest w stanie zmusić serca do wyboru.