Mamy w Ameryce ponad 1000 banków spółdzielczych i małych banków prywatnych. Udzielają kredytów, w tym hipotecznych. Jednak nie należą do systemu Rezerwy Federalnej i nie mają przywilejów z tym związanych. Działają na zasadach, na jakich egzystowały małe banki w XIX w. Brak przywilejów oznacza, że nie są ratowane przez państwo. Przyjmują pieniądze w depozyt i z tego udzielają kredytów. Grają według reguł tradycyjnej bankowości. Co ciekawe, w czasie kryzysu żaden z tych małych banków spółdzielczych czy prywatnych nie był zagrożony upadłością. Mają najlepsze współczynniki wypłacalności. A co robią wielkie banki? Pokazał to kryzys: pakują się w kłopoty, korzystając z przywilejów. Spekulują i zawierają transakcje, niemające nic wspólnego z tradycyjną bankowością, a potem zajmują się głównie współpracą z rządami.
Ale nie popiera pan powrotu do tradycyjnego modelu.
Każda odnosząca sukcesy demokracja opiera się na prostej recepcie. To sprawiedliwy system z równowagą między wolnym rynkiem a demokratycznym rządem. Problemy się zaczynają, kiedy państwo dominuje - jak u Sowietów, lub kiedy rynek zostaje pozostawiony sam sobie - jak było w Ameryce po wojnie secesyjnej, kiedy monopole zaczęły niszczyć konkurencję rynkową. Prawdopodobnie przez ostatnie 40-50 lat Europa była zbyt skupiona na państwie, a za mało na przedsiębiorczości czy wolnym rynku. Dzisiaj Zachód zmierza w stronę tzw. wolnego rynku, który pozbawiony regulacji, wcale nie jest wolny. Tymczasem potrzebujemy powrotu do delikatnej równowagi i rządowych regulacji, by rynek działał w sposób sprawiedliwy i efektywny. Wtedy także kapitalizm działa lepiej.
Ale mamy większe długi. Co by pan doradził politykom borykającym się z deficytem?
Nie ulega wątpliwości, że przez lata europejskie państwa opiekuńcze były zbyt szczodre. Spacerując ulicami Paryża, podziwiam budynki publicznych szkół, uniwersytetów, ale wiem, że Francuzi płacą za luksus dużego państwa 60 proc. PKB. Problem polega na tym, że większość konsumentów chce bezpieczeństwa socjalnego, państwa dobrobytu i całego systemu dotacji, ale nie chce za to płacić. I niewątpliwie Włochy, Francja, Hiszpania czy Grecja muszą zreformować ten model. Jednak obrana przez polityków droga do tego nie doprowadzi. Politycy zatrzymują wzrost gospodarczy przez oszczędności budżetowe, pozostawiając wysokie podatki. Co więcej, banki mają zbyt wysokie wymagania wobec państw. Spójrzmy na Grecję. Zwalnia się tam urzędników, ogranicza świadczenia społeczne, a jednocześnie banki żądają od Grecji wysokich odsetek. Nie są zainteresowane odbudową greckiej gospodarki, ale zabezpieczeniem zysku i zapewnieniem spłaty długów. Przez to nie widać efektów reform.
Trochę trudno się dziwić bankom, skoro greccy urzędnicy dostają dodatki za punktualność.