Benjamin Barber: Rynek nie taki znowu wolny

Przez ostatnie 40-50 lat Europa była zbyt skupiona na państwie, a za mało na przedsiębiorczości czy wolnym rynku - twierdzi amerykański politolog Benjamin Barber

Publikacja: 26.09.2012 19:00

Benjamin Barber

Benjamin Barber

Foto: Fotorzepa, Piotr Wittman

Żyjemy jeszcze w kapitalizmie?

Myśl wolnorynkowa sugeruje, że rząd powinien być mały, a regulacje minimalne. Wolny rynek powinien być pozostawiony sam sobie, by mógł swobodnie działać. Tylko że tak naprawdę żyjemy w świecie, który można nazwać kapitalizmem kolesiów, gdzie korporacje używają państwa do przepychania swoich interesów. Te interesy tworzą monopole lub oligopole (jak w przemyśle paliwowym). Zatem idea mówi, że rząd nie powinien przeszkadzać w działaniu wolnego rynku, ale w praktyce rząd pomaga niektórym na ich wniosek, za pieniądze innych oczywiście. W tym modelu firmy nie konkurują między sobą, tylko o względy rządu.

Wielu pańskich krytyków zarzuca panu skrajną lewicowość, bo nie lubi pan rynku.

Mylą się. Jestem za kapitalizmem, ale takim, w którym regułą jest konkurencja i działanie na własną odpowiedzialność, a nie za pomocą państwa. Ludzie, którzy bronią obecnego modelu, wcale nie są za wolnym rynkiem, tylko za korporacyjnymi socjalistami.

Jakiś przykład?

Mamy w Ameryce ponad 1000 banków spółdzielczych i małych banków prywatnych. Udzielają kredytów, w tym hipotecznych. Jednak nie należą do systemu Rezerwy Federalnej i nie mają przywilejów z tym związanych. Działają na zasadach, na jakich egzystowały małe banki w XIX w. Brak przywilejów oznacza, że nie są ratowane przez państwo. Przyjmują pieniądze w depozyt i z tego udzielają kredytów. Grają według reguł tradycyjnej bankowości. Co ciekawe, w czasie kryzysu żaden z tych małych banków spółdzielczych czy prywatnych nie był zagrożony upadłością. Mają najlepsze współczynniki wypłacalności. A co robią wielkie banki? Pokazał to kryzys: pakują się w kłopoty, korzystając z przywilejów. Spekulują i zawierają transakcje, niemające nic wspólnego z tradycyjną bankowością, a potem zajmują się głównie współpracą z rządami.

Ale nie popiera pan powrotu do tradycyjnego modelu.

Każda odnosząca sukcesy demokracja opiera się na prostej recepcie. To sprawiedliwy system z równowagą między wolnym rynkiem a demokratycznym rządem. Problemy się zaczynają, kiedy państwo dominuje - jak u Sowietów, lub kiedy rynek zostaje pozostawiony sam sobie - jak było w Ameryce po wojnie secesyjnej, kiedy monopole zaczęły niszczyć konkurencję rynkową. Prawdopodobnie przez ostatnie 40-50 lat Europa była zbyt skupiona na państwie, a za mało na przedsiębiorczości czy wolnym rynku. Dzisiaj Zachód zmierza w stronę tzw. wolnego rynku, który pozbawiony regulacji, wcale nie jest wolny. Tymczasem potrzebujemy powrotu do delikatnej równowagi i rządowych regulacji, by rynek działał w sposób sprawiedliwy i efektywny. Wtedy także kapitalizm działa lepiej.

Ale mamy większe długi. Co by pan doradził politykom borykającym się z deficytem?

Nie ulega wątpliwości, że przez lata europejskie państwa opiekuńcze były zbyt szczodre. Spacerując ulicami Paryża, podziwiam budynki publicznych szkół, uniwersytetów, ale wiem, że Francuzi płacą za luksus dużego państwa 60 proc. PKB. Problem polega na tym, że większość konsumentów chce bezpieczeństwa socjalnego, państwa dobrobytu i całego systemu dotacji, ale nie chce za to płacić. I niewątpliwie Włochy, Francja, Hiszpania czy Grecja muszą zreformować ten model. Jednak obrana przez polityków droga do tego nie doprowadzi. Politycy zatrzymują wzrost gospodarczy przez oszczędności budżetowe, pozostawiając wysokie podatki. Co więcej, banki mają zbyt wysokie wymagania wobec państw. Spójrzmy na Grecję. Zwalnia się tam urzędników, ogranicza świadczenia społeczne, a jednocześnie banki żądają od Grecji wysokich odsetek. Nie są zainteresowane odbudową greckiej gospodarki, ale zabezpieczeniem zysku i zapewnieniem spłaty długów. Przez to nie widać efektów reform.

Trochę trudno się dziwić bankom, skoro greccy urzędnicy dostają dodatki za punktualność.

Ale to nie jest scenariusz, w którym rozwiążemy problem zadłużenia, ponieważ gospodarki południowoeuropejskie zatrzymają się w rozwoju. Mamy kilku odważnych polityków, którzy mówią ludziom prawdę, że wydaliśmy za dużo pieniędzy i teraz musimy oszczędzać. Jednak gdy lokalni liderzy próbują zaprowadzić dyscyplinę w swoich krajach, banki marnują ten wysiłek.

W jaki sposób?

Kraje będące pod presją banków są demokracjami. I to upoważnia ludzi do odwołania liderów, którzy próbowali przeprowadzić reformy. Może to głupie, ale w taki sposób działa demokracja. Jeśli chcemy, by działała inaczej, musimy dać ludziom powód, by poparli dyscyplinę budżetową. Na początek banki mogłyby nie podważać wysiłku polityków.

Finowie i Szwedzi nie mają takich problemów z bankami. Gdyby nie chroniczny deficyt, Grecy też by nie mieli.

Pewnie, że to błędne koło. Ale by je przerwać, potrzebujemy wielu rzeczy - sojuszu polityków, obywateli i instytucji finansowych. Jeśli jedynym interesem banków będzie zabezpieczenie spłaty długów z wysokim oprocentowaniem, to zniszczą zadłużone kraje i będą miały problem z odzyskaniem czegokolwiek.

A jak wygląda amerykańska recepta na spłatę rachunków?

Można wydawać mniej pieniędzy w sferze publicznej. A można podnieść dochód ludzi przez odpowiednią politykę gospodarczą. W dobrze funkcjonującym systemie gospodarczym robi się obie rzeczy. Republikanie chcą oszczędzać głównie na programach zdrowotnych czy ogólnie państwie opiekuńczym. Tymczasem gdyby nie wojna w Iraku, dodatkowego długu w ogóle by nie było. Departament Obrony przejada nasze finanse publiczne. Republikanie nie dopuszczają do cięć, które mogą uderzyć w kompleks militarno-przemysłowy i to w sytuacji, kiedy wojsko zgodziłoby się na oszczędności, a przynajmniej nie chce dodatkowych pieniędzy. To jest właśnie ten „kapitalizm kolesiów”.

Wspomniał pan, że z demokracją na południu Europy nie jest najlepiej. Tylko na południu?

Wyborcy czują, że ich głosy nie mają znaczenia, ponieważ ich los jest w rękach banków międzynarodowych. Czyni to demokrację trywialną. Ludzie, którzy kontrolują kraj, są poza rządem, być może poza krajem i nie można za nimi czy przeciwko nim głosować. To podważa demokrację.

Dlatego między innymi powstał ruch okupujący Wall Street. Naprawdę wierzy pan, że pukali pod właściwy adres?

To był ważny ruch. Oni wnieśli do debaty istotny problem w Ameryce, jakim jest szybko zwiększająca się nierówność majątkowa i dochodowa. Jeden procent Amerykanów ma w swych rękach 30-40 proc. bogactwa, 20 proc. najbogatszych tworzy dobra o 40-krotnie większej wartości niż 20 proc. najbiedniejszych.

Przecież oni wierzą, że to rząd rozwiąże ten problem.

Nie są ekonomistami. To, co widzą, to bolesny fakt, że mała część Ameryki ma wielkie bogactwo, przywileje, władzę. 46 proc. Amerykanów, w tym co piąte dziecko, żyje w ubóstwie. Ruch Occupy Wall Street zwrócił uwagę na ten problem. Wypełnili swoją rolę.

Europejscy naśladowcy ruchu, na przykład w Hiszpanii, myślą, że państwo zagwarantuje im miejsca pracy.

Problem Europy polega na tym, że jest bardziej strefą euro niż strefą obywatelską. Zwykli obywatele na pewno nie potrzebują w państwach UE większych rządów, większej władzy w Brukseli czy Frankfurcie. Potrzebują większej dozy demokracji i podmiotowości.

Kto będzie rządził światem w przyszłych dekadach?

78 proc. ludzi na Zachodzie żyje w miastach, na świecie jest to 51 proc. Miasta pomagają rozwiązać problemy. Nie potrzebują ideologii. Sojusze między nimi, także ponad głowami rządzących, odnoszą sukcesy. Mam nadzieję, że miasta odegrają większą rolę w odwróceniu naszej uwagi od ideologii i dylematów w rodzaju, czy jestem za wielkim rządem czy wolnym rynkiem. Kiedy naszą uwagę przeniesiemy z suwerennych państw narodowych na miasta, ędziemy mieli świeżą perspektywę w rozwiązywaniu problemów. To nowa forma kooperacji między ludźmi.

Chce pan powrotu do średniowiecza z jego gildiami i sojuszami w rodzaju Ligi Hanzeatyckiej? To upadło...

Upadło przez państwa narodowe. Teraz państwa narodowe upadają, a miasta wracają. Mamy nową Hanzę, w której jest Gdańsk, a która działa ponad granicami.

Dr Benjamin Barber, amerykański politolog i filozof polityczny, emerytowany profesor Uniwersytetu Rutgera, autor bestsellerów „Dżihad kontra Mcświat” oraz „Skonsumowani”. Gość Europejskiego Forum Nowych Idei, na którym 27 września będzie uczestniczył w panelach dyskusyjnych pt. „Koniec ery innowacji?” oraz „Czy Zachodowi grozi ustrojowa rewolucja?”, a 28 września wygłosi wykład pt. „Czy burmistrzowie będą rządzić światem?”.

Żyjemy jeszcze w kapitalizmie?

Myśl wolnorynkowa sugeruje, że rząd powinien być mały, a regulacje minimalne. Wolny rynek powinien być pozostawiony sam sobie, by mógł swobodnie działać. Tylko że tak naprawdę żyjemy w świecie, który można nazwać kapitalizmem kolesiów, gdzie korporacje używają państwa do przepychania swoich interesów. Te interesy tworzą monopole lub oligopole (jak w przemyśle paliwowym). Zatem idea mówi, że rząd nie powinien przeszkadzać w działaniu wolnego rynku, ale w praktyce rząd pomaga niektórym na ich wniosek, za pieniądze innych oczywiście. W tym modelu firmy nie konkurują między sobą, tylko o względy rządu.

Pozostało 92% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!